Od naszej ostatniej zdobyczy koronnej - Kłodzkiej Góry - minęło już trochę czasu, ale wolnym i dostojnym krokiem - dosłownie i w przenośni - zbliżamy się do końca naszej przygody z Koroną Gór Polski. Po pierwszomajowym wypadzie, podczas którego okiełznaliśmy kolejne dwa pagóry - Kowadło /989 m n.p.m./ w Górach Złotych i Rudawiec /1112 m n.p.m./ w Górach Bialskich - został nam do odwiedzenia tylko jeden szczyt.
Pogoda przed majówką, jak i sama majówka nie rozpieszczały. Jednak w prognozach pojawiła się nadzieja, która - niczym światełko w tunelu - miała zagwarantować słoneczną i stabilną pogodę. Decyzja nie mogła być inna. Jedziemy!
I pojechali z nastawieniem na spokojny, przyjemny i niespieszny spacer w łagodnym terenie...Taaa, terefere, kuku.
Dojazd do Bielic, skąd startowaliśmy, zajął nam z Wrocławia jakieś dwie godziny. Na spokojnie, praktycznie pustymi drogami, na które nie zdążyli jeszcze wylec ci, których poniósł majówkowy melanż i dogorywali wciąż w objęciach Morfeusza.
Widok na Bielice
Rześkie powietrze szybko dobudziło nas do reszty, a wiosenne słońce aż chciało prowadzić za ręce. Nie do końca mu to wprawdzie wyszło, bo nim znaleźliśmy zielony szlak straciliśmy prawie godzinę, ładując się pod górę "delikatnie" na szagę. W myśl zasady, że to na pewno będzie gdzieś tam. Ale czy ktoś mówił, że z nami to zawsze ma być normalnie? W końcu kto, jak nie my, potrafi się zakałpućkać w małej wsi? 😂
Od naszej ostatniej zdobyczy koronnej - Kłodzkiej Góry - minęło już trochę czasu, ale wolnym i dostojnym krokiem - dosłownie i w przenośni...