Zimowa aura w górach sprawia, że ośnieżone szczyty prezentują się majestatyczniej niż w innych porach roku, zdają się być bardziej surowe ...

Ostatnie lata pokazują, że górskie regiony i szlaki cieszą się coraz większą popularnością niezależnie od pory roku i trend ten raczej będzie wzrastać, co z pewnością cieszy osoby żyjące z turystyki.
Niestety przyroda, a szczególnie świat zwierzęcy, nie podzielają tego entuzjazmu.
Ostatnie lata pokazują, że górskie regiony i szlaki cieszą się coraz większą popularnością niezależnie od pory roku i trend ten raczej będzi...
Podczas wizyty w Jaskini Bielskiej dzień wcześniej zregenerowaliśmy się dostatecznie, aby znowu chcieć porywać się z motyką na księżyc i iść tak daleko, ile wlezie.
Plany jak zwykle były zacne i ambitne, a od ślęczenia nad mapą rodziły się coraz to nowe pomysły, ponieważ siatka szlaków po stronie słowackiej jest wyjątkowo bogata. Byliśmy więc, jak ten osiołek, któremu w żłoby dano - w jeden owies, w drugi siano - i nijak nie mogliśmy się zdecydować.
Pierwszą myślą było uderzenie na Sławkowski Szczyt (Slavkovský štít 2452 m n.p.m), na który wiedzie niebieski szlak prowadzący ze Starego Smokovca. Jednak po przeanalizowaniu wszystkich za (piękna i stabilna pogoda, dobra kondycja) i przeciw (nasz miejscówka noclegowa była jednak trochę oddalona od głównych szlaków) stwierdziliśmy, że będzie nam ciężko wyrobić się na spokojnie w czasie. W końcu to żadna frajda lecieć pod górę i z góry i nie mieć nawet czasu się zatrzymać. Racjonalne myślenie wzięło więc górę i przeszliśmy do planu B na ten dzień.
Zgodnie z pierwotnym planem udaliśmy się do Starego Smokovca. Tam wsiedliśmy w kolejkę linowo-terenową, która podwiozła nas na Hrebienok (Smokowieckie Siodełko). Zamierzaliśmy ruszyć szlakiem czerwonym (Tatrzańską Magistralą) prowadzącym w stronę Schroniska Zamkowskiego (Zamkovského chata). Byliśmy chyba jednak średnio wyspani, bo zamiast w tamtą stronę, ruszyliśmy szlakiem czerwonym w kierunku Śląskiego Domu (Sliezky dom). Ponieważ szło się miło i przyjemnie, minęło sporo czasu zanim się połapaliśmy, że idziemy w złym kierunku. Ponieważ żal nam było rezygnować z zaplanowanej trasy, zawróciliśmy i ruszyliśmy już prawidłowo w kierunku Schroniska Zamkowskiego. Z uwagi na fakt, że szlak ten to Tatrzańska Magistrala, a co za tym idzie tern całkiem dostępny dla turystów, było ich tutaj pod dostatkiem, a jak to w takich okolicznościach bywa, można było spotkać wyjątkowe okazy - np. panie na szpilkach tudzież koturnach.
Rzeczone koturny - iście górskie obuwie :D
Nieważne jednak było to, jakie osobniki pseudoturystyczne mijaliśmy, ważne było, że ponad nami majaczyły dostojne, tatrzańskie szczyty, a szemrzące w pobliżu potoki koiły duszę.
Na szlaku mieliśmy możliwość zobaczenia osób, dzięki którym mogą funkcjonować najwyżej położone schroniska. Mowa tutaj o tragarzach (Nosiczach, słow. nosiče), którzy na plecach dostarczają do schronisk potrzebne ładunki - wodę, napoje, jedzenie.
Nosicz na tatrzańskim szlaku
W drodze powrotnej ze schronisk zabierają na dół śmieci. Należy dodać, że taki pakunek waży w granicach 60-80 kg. I niech ktoś jeszcze powie, że mu plecak na szlaku ciąży. Warto też pomyśleć, pałaszując w schronisku frytki, czy inne specjały, dzięki komu mamy tę możliwość.
Podczas wizyty w Jaskini Bielskiej dzień wcześniej zregenerowaliśmy się dostatecznie, aby znowu chcieć porywać się z motyką na księżyc i iś...
Sobota, po zakupach, po ogarnięciu chaty, zasiadłam sobie z cappuccinkiem przy kompie, w celu poczytania wiadomości, żeby być w miarę na bieżąco z tym, co się dzieje dookoła i trochę dalej.
Dobrze nie zaczęłam czytać, a już mną zatrzęsło i to poważnie. Tak, że aż musiałam wstać od kompa, przejść się, przetrawić informację i dopiero wrócić do czytania.
Otóż, jak donosi gazeta.pl, rodzina wędrująca w Tatrach zostawiła rozum i logiczne myślenie w domu, a na szlak wyruszyła wyposażona w egoizm i brak wyobraźni.
Wspomniana rodzinna grupa turystów wędrowała jednym z najtrudniejszych (jeśli nie najtrudniejszym) i najbardziej wymagających szlaków w naszych Tatrach - Orlą Percią.
Śmigłowiec TOPR nad Tatrami - fot. Marek Podmokły/AG
Ratownicy TOPR-u odebrali zgłoszenie, że turystka - jedna z osób wspomnianej grupy - nie jest w stanie iść dalej z uwagi na wycieńczenie organizmu i kłopoty z sercem. Jak można przeczytać w artykule gazety, ratownicy gotowi nieść pomoc turystom, zaproponowali, że przyjdą, aby sprowadzić osłabioną turystkę w bezpieczne miejsce. Na tę informację, zgłaszający sprawę mąż, zażądał, aby przyleciał helikopter, gdyż stan jego żony się pogorszył. Ratownicy, nie wdając się w niepotrzebne dyskusje z turystą, wysłali na miejsce helikopter z ekipą ratunkową. Jak się okazało, wspomniana turystka nie była wycieńczona, a ów mąż był gotów zrobić sobie turystyczną atrakcję z helikoptera TOPR-u żądając, by ratownicy zabrali ze sobą całą ich grupę.
Normalnie nóż mi się w kieszeni otworzył, jak to przeczytałam. Gdzie Ci ludzie zostawili swoje mózgi?! Przecież w tym samym czasie helikopter mógł być potrzebny w innym miejscu, być może ratownicy nie zdążyliby wtedy dolecieć do innego, potrzebującego turysty na czas. Co wtedy? Kto by za to odpowiadał? Wszyscy zaczęliby pomstować na TOPR, że nie pospieszył na ratunek. Nikt by wtedy nie zaprzątał sobie głowy tym, że TOPR pospieszył "ratować" bezmyślnych żartownisi, którzy byli żądni dodatkowych atrakcji.
Kto w takiej sytuacji zapłaci za akcję TOPR z użyciem śmigłowca? Bo zapewne nie ci feralni turyści, choć moim skromnym zdaniem powinni ponieść konsekwencje takiego zachowania i opłacić tę "akcję ratunkowa".
Ja osobiście z takimi turystami wątpliwej przyjemności spotkania nie miałam. W sumie to i dobrze, bo jeszcze bym takiego delikwenta uszkodziła ;/
A Wy? Mieliście taką wątpliwą przyjemność spotkać takie "egzemplarze" podczas Waszych wędrówek?
Sobota, po zakupach, po ogarnięciu chaty, zasiadłam sobie z cappuccinkiem przy kompie, w celu poczytania wiadomości, żeby być w miarę na bi...