By sprawnie i w miarę komfortowo poruszać się w terenie, potrzebne jest rozeznanie w tymże. Ogarnięcie tego tematu sprowadza się głównie do przeanalizowania trasy na mapie, zasięgnięcia języka od znajomych, czy przeszperania innych dostępnych źródeł wiedzy. Dobrze zaplanowana wędrówka to taka, kiedy wiemy, gdzie chcemy i mamy iść, oraz, ile czasu (mniej/więcej) nam przejście danej trasy zajmie.
W tym miejscu chwała znakarzom szlaków turystycznych, bo to właśnie dzięki nim (i mapie oczywiście - Nie zapominajcie o mapie, bo będę lać na goły tyłek!) wiemy, w którą stronę skierować swoje kopytka w czasie wędrówki. Na turystycznych terenach nietrudno jest natrafić na szlakowskazy, które nas pokierują, a w dodatku podrzucą informację, jak długo będziemy pokonywać dany odcinek. Dla tych, którzy takowych oznaczeń nie widzieli (są tacy?), przykłady na załączonych obrazkach.
Ale! Zaraz, zaraz! - Zakrzykniecie. Po co tutaj cokolwiek obliczać, czy szacować, skoro na znakach ten czas jest podany?
Owszem, czasy są podawane na większości oznaczeń. Jednak są miejsca, gdzie szlaków nie ma, lub, jak na przykład w Czeskich Karkonoszach, zamiast czasów przejść mamy podany dystans w kilometrach. Co wtedy?
Wtedy trzeba okiełznać temat, choć, nie powiem, czasami ma się ochotę rzucić ciężkim plecakiem w cholerę. Szczególnie wtedy, gdy po długiej już wędrówce znak obwieści "radosną nowinę": Jeb! Jeszcze 10 kilosów łojenia. Na przykład w palącym słońcu, albo po kolana w śniegu. Słaba perspektywa, a morale osiąga dno dna. Informacje godzinowo-minutowe działają zdecydowanie mniej boleśnie. :) Trzeba sobie jednak radzić.
Czas przejścia zależy nie tylko od ukształtowania terenu, po którym przyjdzie nam wędrować, ale również od naszej kondycji, anatomii oraz plecakowego obciążenia. Poza ukształtowaniem terenu mamy więc do czynienia z aspektami czysto indywidualnymi, które każdy turysta musi ogarnąć we własnym zakresie, bowiem jeden będzie szedł szybciej, nie czując zmęczenia, drugi wolniej, bo wydolność mu na więcej nie pozwoli, a jeszcze inny nie pogoni za bardzo, bo krótkie kończyny nie pozwolą na znaczne wydłużenie kroku.
No dobra! To, ile będziemy szli?
Przyjmuje się, że maszerując spokojnie, w normalnym tempie, spacerowicz jest w stanie przejść kilometrowy odcinek "po płaskim" w około 15 minut. W ciągu godziny pokonuje więc 4 kilometry. I tutaj oczywiście uwaga - będą osoby wolniejsze i szybsze, to naturalne. Prędkość czterech kilometrów na godzinę przyjmuje się za wyjściową do naszych szacunków.
Należy pamiętać, że te cztery kilometry na godzinę zrobimy w terenie względnie płaskim, a w górach, jak to w górach - będzie i w górę i w dół, a to już zdecydowanie wpłynie na szybkość naszego przemieszczania się. Co z tym fantem zrobić? Znowu przyjmujemy wartość uśrednioną - na każde sto metrów stromego podejścia i zejścia doliczamy odpowiednio 10 lub 5 minut.
Przykład: Według powyższych informacji, przejście trzykilometrowego odcinka szlaku, który wznosi się o sto metrów, zajmie nam 55 minut. 3 kilometry - 45 minut, plus 10 minut za sto metrów podejścia.
Oszacowaliśmy nasz czas wyjściowy. Brawo my! Teraz trzeba co nieco dołożyć. Nie ma chyba takiej osoby, która poprzestałaby na czystym marszu. W czasie wędrówki trzeba przecież odpocząć, zjeść coś, napić się, no i udokumentować swoje wojaże. To oczywiście będzie nas kosztowało trochę czasu i trzeba o tym bezwzględnie pamiętać, żeby się nie okazało, że w ciemniej głuszy nas noc zastanie, a o dalszą drogę przyjdzie nam pytać niedźwiedzie.
Od tego, jaką trasę wybierzemy, będzie zależał nasz poziom zmęczenia. Będą odcinki, które "przelecimy" nim się spostrzeżemy, ale będą też takie, które wymuszą na nas postoje co chwilę. Oczywiście nie każda przerwa będzie się wiązała z dłuższym posiedzeniem i każdorazowym piknikiem, ale do każdej godziny przejścia dorzućmy około 10 minut. Szczególnie, gdy idziemy większą grupą, bo wtedy postoje lubią się wydłużać. Bo ten jeszcze pije, ten się pakuje, a ktoś jeszcze poleciał za krzaczek.
Ok, mamy czas wyjściowy, mamy podejścia i zejścia, dołożyliśmy przerwy, czy coś jeszcze? Tak! Dla świętego głowy spokoju miejmy w zanadrzu czasową rezerwę. Przy jednodniowej wycieczce niech to będzie chociaż godzina. Dodatkowy czas się zawsze przyda, bo różne rzeczy mogą się zdarzyć - pobłądzenie, konieczne obejście szlaku, kontuzja, etc.
Tym sposobem unikniecie sytuacji, w których trzeba ze spokojnego marszu przejść we wściekły galop, by dotrzeć tam gdzie zaplanowaliśmy (oj tak, zdarzyło nam się), lub złapać ostatni autobus/pociąg do domu. Po prostu, bądźcie dobrzy dla swoich raciczek.
Planujcie i szacujcie czas, by na trasie nóżki podawały Wam raźno. Gdy przerobicie je na rozmiękłe parówki, będziecie się mogli co najwyżej poturlać. O ile wcześniej plecak nie przygwoździ Was do ziemi swoim ciężarem.