Na rzeczony plener pomysłów było
tyle, ile pagórków i górek wszelakich w PL jest dostępnych. Czas
i tym razem nie okazał się naszym sprzymierzeńcem i musieliśmy
zweryfikować nasze pierwotne plany – najpierw tatrzańskie, potem
karkonoskie. Z uwagi na to, że czas uparcie się kurczył i wydłużyć
nie zamierzał porzuciliśmy z bólem serc pomysł wyjazdu z
noclegiem, żeby już od samego rana w pięknych okolicznościach
przyrody dać uwieczniać nasze szczęśliwe facjaty.
Jako, że od samego początku było
powiedziane, że w naszym przypadku odpadają wszystkie atrakcje
miejskie, ogrody botaniczne, gadżety w stylu białych parasolek
itp., padło na Jurę Krakowsko-Częstochowską. Tatry (chlip, chlip
;(), tudzież ulubione, darzone sentymentem Karkonosze, to wprawdzie
nie są, ale teren pełen skałek i zielska wszelakiego przy dobrej
pogodzie fajnie się z nami komponował (albo my z nim, mym skromnych
zdaniem ;)).
Po zapadnięciu decyzji, w miesiąc po
wielkim dniu, – tak, wybieraliśmy się jak sójki za morze –
skoro świt, ruszyliśmy dupencje z naszą fotowoman i kameramanem w
rzeczonym kierunku jurajskim.
Pojechaliśmy pod ruiny zamku w
Mirowie, szybkie przebranie tyłków w odpowiednie stroje, szpilki w
łapy i heja – zapitala koza po skałkach w balerinkach,
wyglądających jak babciowe bambosze. Dobrze, że kieca długa, bo
byłby ubaw ze mnie :D
Okolica milutka, lekko skalista, pełna
zielska, w którym można się schować, tudzież usadzić nań
zmęczone dupsko szanowne, a nie powiem, po całym dniu biegania,
stania, pozowania, tudzież uskuteczniania czegoś na pozującą
modłę, byliśmy styrani, jak konie po westernie. Jednoznacznie
stwierdziliśmy, że modeling, czy cokolwiek podobnego, to nie dla
nas. Nam najlepiej w górskich butach i kapotkach. :D
Ale skoro już przyjechaliśmy, to
chcieliśmy wykorzystać wszystko maksymalnie. Zupełnie, jak wypad w
górki – jak już się pojedzie, to chce się zobaczyć
wszystkiego, ile wlezie ;) Kto chodzi, ten wie, o co kaman.
W planie był jeszcze zamek Bobolice.
Piękna budowla, odrestaurowana, cud, miód i orzeszki, jak to
niektórzy mawiają. Kameraman napalił się na ten zameczek, a
właściwie na jego wnętrza, jak szczerbaty na suchary, niestety nic
z tego nie wyszło, bo jak nam zaśpiewali cenę za wejście, to ich
śmiechem zabiliśmy. Pan biletowy zawołał z rozbrajającym wyrazem
twarzy 300 (słownie trzysta) PLNów za samo wejście nas młodych,
do tego normalne bilety za kameramana i fotowoman no i opłata za
sprzęt. W sumie do tej pory zbieramy szczęki z podłogi. Mało
tego, stwierdził, że jeśli chcemy zdjęcia przy zamku to cena
spada do... 200 (słownie dwieście) PLNów. Na co mu odparliśmy, że
wokół zamku, to my już sobie fotki zrobiliśmy. :D
Swoją drogą zastanawiam się, co
powoduje, że te ceny są takie wysokie w niektórych miejscach.
Piszę w niektórych, ponieważ na takim Zamku Czocha chociażby za
zdjęcia sesyjne dla młodych wołają 105 zł. Informują o tym na
swojej stronie, a cena obejmuje wszystko, co jest dostępne w zamku.
A w Bobolicach wszystko wskazuje na to, że rzeczony pan biletowy
taką kasiorkę za sesję, to do własnej kieszeni ładuje, bo o tym
na ich stronie wzmianki nie ma, a być powinna, skoro takiej opłaty
żądają. No, ale ja tam nie zarządzam, ichniejszej kasy nie
trzymam, więc pozostaje mi tylko życzyć im powodzenia, bo z taką
ceną zaporową daleko nie zajadą.
Jakby nie było fotek trochę
przywieźliśmy z czego wielce rada jestem i teraz układam w swej
łepetynie wizję albumu, jaki bym chciała stworzyć dla nas. Dzięki
Iwonce i Mareczkowi (www.videofenix.pl) mamy fajną pamiątkę, a że ilość fot
rzeczonych jest równa ilości takich przywożonych z wakacji przez
Japończyków, to radochę mam tym większą. Mam nadzieję, że ci,
którzy wyczekiwali tych fotek, zostali wizualnie zaspokojeni. ;)
Na rzeczony plener pomysłów było tyle, ile pagórków i górek wszelakich w PL jest dostępnych. Czas i tym razem nie okazał się naszym sprzy...