Od ostatniej blogowej ankiety minął rok z małym kawałkiem, a jej wyniki możecie podejrzeć tutaj . Okazaliście się być całkiem zdrową blo...
Nie każdy potrafi nasycić swoją górską duszę wypadami wyłącznie w sezonie od wiosny do jesieni. Z tego względu zimowe miesiące stają się prędzej, czy później wyjątkowym generatorem górskiego głoda, który chcemy zaspokoić.
Choć wcześniej zimowe góry kojarzyły nam się bardziej z narciarskim szaleństwem, w momencie połknięcia wędrówkowego bakcyla, w głowie rodzi się wyjątkowo natrętna myśl pod tytułem: 'A gdyby tak pojechać i połazić w zimowej scenerii?'
Mogę tylko przyklasnąć tej myśli, bo zimowa wędrówka ma wiele plusów, a same góry dostarczają frajdy nie mniejszej niż latem, czy jesienią.
No dobrze, wszystko cacy, pozostaje tylko odpowiedzieć na kluczowe pytanie. Jak zacząć chodzić po górach zimą? Górskie regiony oferują nam bogatą siatkę dróg i szlaków, w których możemy przebierać do woli. I choć od razu chciałoby się poznać wszystko, to rozum jednak podpowiada, by do tematu podejść na spokojnie i taki też wybrać wariant wędrówki. Bez spiny, bez dzikiego galopu, niekończącej się dłużyzny i śniegu po kolana. Za to ze schroniskami na szlaku, żeby w razie potrzeby móc zajść na coś ciepłego.
Pamiętam doskonale swoją pierwszą, zimową wycieczkę górską. To były Rudawy Janowickie z wejściem na Skalnik. Czasy licealne, wyjście ze szkolną grupą turystyczną. Jarałam się niczym trawa na jesień. Sęk w tym, że dzień wcześniej dowaliło tyle śniegu, że szlak był zupełnie nieprzetarty, a my brodziliśmy w białym opadzie po kolana, co poskutkowało oblepieniem spodni, które szybko zaczęły zamarzać, a my w środku niczego musieliśmy brnąć do przodu, ociężale, noga za nogą. Początkowa frajda uleciała ekspresowo, a w głowie kołatała jedynie myśl: 'Byle mi się tylko nie zachciało sikać'
Wspomniana wycieczka ostudziła na trochę moje zimowe zapędy. Nie pamiętam dokładnie, kiedy odbyłam swoją kolejną zimową eskapadę, ale najważniejsze, że każda następna była lepsza od poprzedniej, a ja zakochiwałam się w śniegu na nowo i miłości tej nie wyzbyłam się z siebie do dzisiaj. :)
Na dobry początek romansu z zimową górską aurą podsuwam Wam 3 przyjemne szlaki w Sudetach i mam nadzieję, że będzie z tego miłość.
Docieramy do Schroniska Andrzejówka. Najprościej dojechać tam autobusem z Wałbrzycha lub samochodem, który zostawimy spokojnie na parkingu.
Poza samym podejściem na Waligórę, szlak jest spokojny wiedzie wygodną ścieżką przez las. Nie dostarcza wprawdzie spektakularnych widoków, ale wierzcie mi, że taki około 2 godzinny spacer w bajkowym, zimowym lesie zapamiętacie na długo, a w gratisie otrzymacie przedsmaki bardziej górskich klimatów. Dodatkowo, korzystając z okazji można podejść/podjechać do położonego w pobliżu Sokołowska i trochę pozwiedzać.
Żeby nie być uzależnionym od kursującej, mniej lub bardziej sprawnie, komunikacji busikowej, na Przełęcz Sokolą dojeżdżamy samochodem, który standardowo zostawiamy na parkingu. Ruszamy w górę. Już po kilkudziesięciu metrach warto obejrzeć się za siebie, bo przy dobrej pogodzie okolica prezentuje się bardzo malowniczo. Szybko docieramy do pierwszego ze schronisk, więc w razie potrzeby można się w nim zatrzymać. Na szczyt Wielkiej Sowy dotrzemy po około godzinie, a w nagrodę (o ile akurat nie trafimy na mgłę) wdrapujemy się na wieżę widokową. Co poniektórzy mogą narzekać, że jak to, znowu do góry i to jeszcze po schodach. Zapewniam jednak, że panorama, jaka się rozpościera z wieży, jest warta tego całego sapania przy wchodzeniu, a dodatkowo ukażą się naszym oczom kolejne potencjalne cele wycieczkowe. :)
Ten szlak należy do sudeckich klasyków, jest jednym z moich ulubionych (mimo, że piechurów bywa tam sporo) i darzę go wyjątkowym sentymentem. Z tych trzech tutaj podanych jest najdłuższy (na Śnieżkę z Karpacza idziemy około 4 godzin) i zarazem najbardziej widokowy. Pozwala poczuć smak górskiej wędrówki, zmęczenie na podejściach, radość z rozpościerających się panoram. Wysokość zdobywamy stopniowo, nie jesteśmy więc narażeni na bardzo ostre podejścia, które mogłyby zniechęcić na początku. Należy jednak pamiętać, że fragment szlaku od Domku Myśliwskiego do Schroniska Samotnia jest zamknięty w zimie ze względu na zagrożenie lawinowe. Na pewno rzucą się Wam w oczy nawisy śnieżne, gdy podniesiecie głowy do góry. Dlatego też na tym odcinku nie wchodzimy na zagrożony szlak, a mijamy go bezpiecznie drogą.
Waligóra (Góry Kamienne, Sudety Środkowe)
Schronisko PTTK Andrzejówka - Przełęcz pod Turzyną - Hala pod Klinem - Schronisko PTTK Andrzejówka - Waligóra - Pod Suchawą - Schronisko PTTK Andrzejówka
Docieramy do Schroniska Andrzejówka. Najprościej dojechać tam autobusem z Wałbrzycha lub samochodem, który zostawimy spokojnie na parkingu.
Poza samym podejściem na Waligórę, szlak jest spokojny wiedzie wygodną ścieżką przez las. Nie dostarcza wprawdzie spektakularnych widoków, ale wierzcie mi, że taki około 2 godzinny spacer w bajkowym, zimowym lesie zapamiętacie na długo, a w gratisie otrzymacie przedsmaki bardziej górskich klimatów. Dodatkowo, korzystając z okazji można podejść/podjechać do położonego w pobliżu Sokołowska i trochę pozwiedzać.
Wielka Sowa (Góry Sowie, Sudety Środkowe)
Przełęcz Sokola - Schronisko Orzeł - Schronisko Sowa - Wielka Sowa - Rozdroże pod Wielką Sową - Kozie Siodło - Schronisko Sowa - Schronisko Orzeł - Przełęcz Sokola
Żeby nie być uzależnionym od kursującej, mniej lub bardziej sprawnie, komunikacji busikowej, na Przełęcz Sokolą dojeżdżamy samochodem, który standardowo zostawiamy na parkingu. Ruszamy w górę. Już po kilkudziesięciu metrach warto obejrzeć się za siebie, bo przy dobrej pogodzie okolica prezentuje się bardzo malowniczo. Szybko docieramy do pierwszego ze schronisk, więc w razie potrzeby można się w nim zatrzymać. Na szczyt Wielkiej Sowy dotrzemy po około godzinie, a w nagrodę (o ile akurat nie trafimy na mgłę) wdrapujemy się na wieżę widokową. Co poniektórzy mogą narzekać, że jak to, znowu do góry i to jeszcze po schodach. Zapewniam jednak, że panorama, jaka się rozpościera z wieży, jest warta tego całego sapania przy wchodzeniu, a dodatkowo ukażą się naszym oczom kolejne potencjalne cele wycieczkowe. :)
Śnieżka (Karkonosze, Sudety Zachodnie)
Świątynia Wang w Karpaczu - Rówienka - Polana - Schronisko PTTK Samotnia - Schronisko PTTK Strzecha Akademicka - Spalona Strażnica - Równia pod Śnieżką - Schronisko Dom Śląski - Śnieżka
Ten szlak należy do sudeckich klasyków, jest jednym z moich ulubionych (mimo, że piechurów bywa tam sporo) i darzę go wyjątkowym sentymentem. Z tych trzech tutaj podanych jest najdłuższy (na Śnieżkę z Karpacza idziemy około 4 godzin) i zarazem najbardziej widokowy. Pozwala poczuć smak górskiej wędrówki, zmęczenie na podejściach, radość z rozpościerających się panoram. Wysokość zdobywamy stopniowo, nie jesteśmy więc narażeni na bardzo ostre podejścia, które mogłyby zniechęcić na początku. Należy jednak pamiętać, że fragment szlaku od Domku Myśliwskiego do Schroniska Samotnia jest zamknięty w zimie ze względu na zagrożenie lawinowe. Na pewno rzucą się Wam w oczy nawisy śnieżne, gdy podniesiecie głowy do góry. Dlatego też na tym odcinku nie wchodzimy na zagrożony szlak, a mijamy go bezpiecznie drogą.
W tej zimowej euforii, gdy już zdecydujemy się na eskapadę, nie zapominajmy jednak o skutecznej ochronie przed zimnem i naszym bezpieczeństwie. Wtedy wszystko powinno pójść po naszej myśli, a pierwszy zimowy raz stanie się zachętą do kolejnych wypadów.
Z tego miejsca prośba do moich czytaczy, którzy już się śmiało przemieszczają po zimowych górach. Podzielcie się, od czego zaczynaliście i które wzniesienia padły Waszym pierwszym, zimowym łupem.
Z tego miejsca prośba do moich czytaczy, którzy już się śmiało przemieszczają po zimowych górach. Podzielcie się, od czego zaczynaliście i które wzniesienia padły Waszym pierwszym, zimowym łupem.
Zdjęcie pochodzi z pixabay.com, CC0, hoteleuropalubin
Szlaki
- 23.1.16
Jak zacząć chodzić po górach zimą? - 3 przyjemne szlaki w Sudetach na dobry początek
Nie każdy potrafi nasycić swoją górską duszę wypadami wyłącznie w sezonie od wiosny do jesieni. Z tego względu zimowe miesiące stają się pr...
Gdy tylko możemy, korzystamy z tego, że mieszkamy w globalnej wiosce i dużo łatwiej niż kiedyś możemy przemieszczać się z miejsca na miejsce, poznając coraz to nowsze i bardziej odległe zakątki. Wyruszamy więc na podbój świata. Wszak podróże - zarówno te bliskie, jak i dalekie - otwierają umysł, kształcą, gwarantują wrażenia i zapisują się w naszej pamięci.
Zdecydowani na przygodę planujemy wszystko z należytą starannością, jesteśmy zwarci i gotowi, nawet ze średnią znajomością języka. I choć niedostatecznych umiejętności językowych nie trzeba się bardzo obawiać, to jest jedna sprawa, na którą warto - a nawet trzeba - wcześniej zwrócić uwagę, by nie narazić się na śmieszność, czy nawet agresję ze strony miejscowych. O co chodzi? O gesty i mowę ciała, a te są przecież na porządku dziennym, jeśli o komunikacji międzyludzkiej mowa.
Jesteśmy przyzwyczajeni do tego, że naszą komunikację werbalną urozmaicamy, bądź ułatwiamy sobie właśnie za pomocą przeróżnych gestów. Jak się jednak okazuje, gesty, które u nas uchodzą za zwyczajne i zupełnie niewinne, za granicą mogą zgotować nam mniejszych lub większych nieprzyjemności. Jeśli zależy nam na bezstresowym przeżywaniu wojaży, warto wcześniej dowiedzieć się co nie co o zachowaniach mieszkańców danego kraju. Internety służą radą i pomocą, a i w gronie znajomych zawsze znajdzie się ktoś, kto już miał możliwość odwiedzenia danego miejsca i będzie mógł podzielić się cennym doświadczeniem i uwagami. które warto sobie przyswoić.
Jeśli mimo wszystko nie mieliśmy okazji zagłębić się w temat komunikacji między tubylcami, pozostaje nam baczna obserwacja ich zachowań oraz rezygnacja z pewnych gestów. Ja wiem, że tkwi w nas ukryty komunikacyjny ninja, któremu gestykulacji potrzeba do życia bardziej niż powietrza, ale ten raz jedyny można przestać machać łapkami.
Różne znaczenie gestów
Kciuk w górę
W Polsce i krajach kultury zachodniej oznacza, że wszystko jest w porządku, OK. Gestem tym dajemy również znać kierowcom, że łapiemy stopa.
Powinniśmy się go natomiast wystrzegać na południu Europy (np. na Malcie i w Grecji), na Bliskim Wschodzie, gdzie jest odczytywany jako obraza i oznacza perwersyjną formę stosunku seksualnego. Lepiej więc nie łapać tam stopa "na kciuka", no chyba, że chcecie zostać odebrani, jako perwersyjne "ssaki leśne".
Victoria
Niby niewinny i bardzo popularny w naszej kulturze gest, który oznacza zwycięstwo. Jednak i tutaj możemy się przejechać. Szczególnie wtedy, gdy zdarzy nam się pokazać "victorię" na terenie Wielkiej Brytanii, Irlandii, Nowej Zelandii, czy Australii, zwracając w stronę rozmówcy wierzch naszej dłoni. Zostanie to odczytane jak środkowy palec na turbo doładowaniu, a chyba nie tak chcemy rozpoczynać nasze zagraniczne znajomości.
Kółko z kciuka i palca wskazującego
W Polsce ma znaczenie pozytywne, szczególnie w gastronomii wywołuje dobre emocje. W końcu restaurator lubi wiedzieć, że serwowane danie "było pyszne, wyśmienite".
Niestety ten ładnie wyglądający i pozytywnie kojarzony gest ma wiele znaczeń, które już tak pozytywne nie są. W Japonii na przykład oznacza chęć otrzymania łapówki, a w Niemczech, Grecji, czy Hiszpanii jest odwzorowaniem odbytu, więc w ten sposób naszego rozmówcę nazwiemy homoseksualistą. Zdecydowanie słaby początek komunikacji.
Przywoływanie palcem wskazującym
Palec wskazujący i u nas ma wydźwięk negatywny. Wszak od dziecka słyszymy, by "nie pokazywać paluchem". Jeśli jednak będziemy próbowali przywołać tak kogoś w Azji, ten obrazi się na nas koncertowo, bo tam w ten sposób przywołuje się wyłącznie psy. Nie wskazujmy tak też nikogo w krajach Ameryki Łacińskiej, w Indonezji, czy Australii. No, chyba że uprawiacie seks turystykę i macie zamiar przywołać sobie prostytutkę.
Uderzenie otwartą dłonią w szyję
Czy komuś w Polsce trzeba tłumaczyć ten gest? Nie sądzę. A jeśli faktycznie znajdzie się na sali osoba nie zorientowana, niech podpyta wujka, lub kumpli z wojska. :)
W przypływie euforii i chęci upojenia trunkiem nie traćmy jednak czujności. Szczególnie, gdy będziemy we Włoszech. Tam ten gest obrazuje gilotynę i może być odebrany nawet jako grożenie śmiercią, więc jeśli trafimy na kogoś wyjątkowo drażliwego, nieprzyjemności murowane.
Mając powyższe na uwadze, warto przed wyjazdem zaznajomić się choć trochę z zasadami panującymi w danym kraju, byśmy nie stali się ofiarami naszych własnych gaf i wpadek.
Podzielcie się swoimi przygodami z mową ciała w tle. Na co i w jakich krajach zwracać uwagę? Komentarze są Wasze.
Niby niewinny i bardzo popularny w naszej kulturze gest, który oznacza zwycięstwo. Jednak i tutaj możemy się przejechać. Szczególnie wtedy, gdy zdarzy nam się pokazać "victorię" na terenie Wielkiej Brytanii, Irlandii, Nowej Zelandii, czy Australii, zwracając w stronę rozmówcy wierzch naszej dłoni. Zostanie to odczytane jak środkowy palec na turbo doładowaniu, a chyba nie tak chcemy rozpoczynać nasze zagraniczne znajomości.
Kółko z kciuka i palca wskazującego
W Polsce ma znaczenie pozytywne, szczególnie w gastronomii wywołuje dobre emocje. W końcu restaurator lubi wiedzieć, że serwowane danie "było pyszne, wyśmienite".
Niestety ten ładnie wyglądający i pozytywnie kojarzony gest ma wiele znaczeń, które już tak pozytywne nie są. W Japonii na przykład oznacza chęć otrzymania łapówki, a w Niemczech, Grecji, czy Hiszpanii jest odwzorowaniem odbytu, więc w ten sposób naszego rozmówcę nazwiemy homoseksualistą. Zdecydowanie słaby początek komunikacji.
Przywoływanie palcem wskazującym
Palec wskazujący i u nas ma wydźwięk negatywny. Wszak od dziecka słyszymy, by "nie pokazywać paluchem". Jeśli jednak będziemy próbowali przywołać tak kogoś w Azji, ten obrazi się na nas koncertowo, bo tam w ten sposób przywołuje się wyłącznie psy. Nie wskazujmy tak też nikogo w krajach Ameryki Łacińskiej, w Indonezji, czy Australii. No, chyba że uprawiacie seks turystykę i macie zamiar przywołać sobie prostytutkę.
Uderzenie otwartą dłonią w szyję
Czy komuś w Polsce trzeba tłumaczyć ten gest? Nie sądzę. A jeśli faktycznie znajdzie się na sali osoba nie zorientowana, niech podpyta wujka, lub kumpli z wojska. :)
W przypływie euforii i chęci upojenia trunkiem nie traćmy jednak czujności. Szczególnie, gdy będziemy we Włoszech. Tam ten gest obrazuje gilotynę i może być odebrany nawet jako grożenie śmiercią, więc jeśli trafimy na kogoś wyjątkowo drażliwego, nieprzyjemności murowane.
Mając powyższe na uwadze, warto przed wyjazdem zaznajomić się choć trochę z zasadami panującymi w danym kraju, byśmy nie stali się ofiarami naszych własnych gaf i wpadek.
Podzielcie się swoimi przygodami z mową ciała w tle. Na co i w jakich krajach zwracać uwagę? Komentarze są Wasze.
Zdjęcie pochodzi z pixabay.com, CC0, Kurious
Gdy tylko możemy, korzystamy z tego, że mieszkamy w globalnej wiosce i dużo łatwiej niż kiedyś możemy przemieszczać się z miejsca na m...
Nowy rok to okres mocnych postanowień (które rzadko wytrzymują próbę czasu), dalekosiężnych planów, szturmów na siłownie i... WYPRZEDAŻY. Te ostatnie przyciągają w galeryjne ostępy tłum, w którym najbardziej rzucają się w oczy trzy grupy osób (mieszanki tychże zapewne też się znajdą, ale już tak wnikliwych obserwacji nie prowadziłam).
Prym wiedzie zwarty i gotowy na wojnę tłum, który żądny sklepowych zdobyczy urządza sobie prawdziwe safari. I biada temu, kto miałby owo polowanie uniemożliwić. Gdzieś pomiędzy - boczkiem, boczkiem, aby szybciej - buszują ci, którzy przyszli po konkret, korzystając z niższych cen. Trzecią grupę stanowią (zazwyczaj) mężczyźni, którzy wyciągnięci przez swoje partnerki na "szybkie zakupy", cierpią katusze, wysiadując pod przymierzalniami i tachając za nimi torby ze zdobyczami.
Jednak niezależnie od tego, do której grupy należysz, możesz przeżyć ten czas zakupowego armagedonu bez szczególnego uszczerbku na ciele i umyśle. Kluczem do sukcesu i przetrwania jest organizacja. Nawet ta elementarna.
Pierwsza grupa, ta, która żyje zakupami niezależnie od pory roku, nie potrzebuje specjalnych wskazówek ponad tę, która mówi, by do tego zakupowego szału podejść mądrze. Tak, by na dzień następny nie mieć kaca moralnego w stylu: 'po co mi kolejna niebieska bluzka/spódnica/czapka', 'znowu tyle wydałam/-em'. Niby wydaje się to niemożliwe, ale jest wykonalne.
Skoro już wiesz, czego chcesz, wystarczy skupić się na potrzebnym kolorze, materiale, cenie. Dołożyć do tego chwilę zastanowienia, czy aby na pewno tego potrzebujemy i akurat na to chcemy wydać naszą gotówkę. Często bowiem okazuje się, że rzecz na pierwszy rzut oka wygląda dobrze, ale naprawdę to badziew, który rozpadnie się po pierwszym praniu. Dodatkowo, jak się mocniej zastanowisz, to okaże się, że coś takiego już w szafie masz, a przydałoby się coś zupełnie innego. Życie. ;) Pamiętaj - zero kompromisów.
Pierwsza grupa, ta, która żyje zakupami niezależnie od pory roku, nie potrzebuje specjalnych wskazówek ponad tę, która mówi, by do tego zakupowego szału podejść mądrze. Tak, by na dzień następny nie mieć kaca moralnego w stylu: 'po co mi kolejna niebieska bluzka/spódnica/czapka', 'znowu tyle wydałam/-em'. Niby wydaje się to niemożliwe, ale jest wykonalne.
Skoro już wiesz, czego chcesz, wystarczy skupić się na potrzebnym kolorze, materiale, cenie. Dołożyć do tego chwilę zastanowienia, czy aby na pewno tego potrzebujemy i akurat na to chcemy wydać naszą gotówkę. Często bowiem okazuje się, że rzecz na pierwszy rzut oka wygląda dobrze, ale naprawdę to badziew, który rozpadnie się po pierwszym praniu. Dodatkowo, jak się mocniej zastanowisz, to okaże się, że coś takiego już w szafie masz, a przydałoby się coś zupełnie innego. Życie. ;) Pamiętaj - zero kompromisów.
Jeśli - podobnie, jak my - jesteś nieszczęśnikiem, dla którego zakupy to zadanie do wykonania, to po pierwsze łączymy się z Tobą w bólu, a po drugie życzymy, by zawsze udawało Ci się popełnić te wszystkie konsumpcyjne zachcianki bez wychodzenia z domu, przez internet. Niestety, czasami klikanie nie wystarcza i trzeba ruszyć w tłum przy brzęku monet i pikania kart płatniczych, pomacać i przymierzyć, żeby zbyt często nie galopować na pocztę, by odesłać nasze zakupowe porażki.
Zrób więc wcześniej rozeznanie - co i gdzie planujesz kupić. Oszczędzisz w ten sposób czas. W miarę możliwości unikaj zakupów w weekend. Wiem, że w trybie pracującym o to ciężko, ale czasami się udaje i od razu człowiek spokojniejszy i mniej agresywny. ;) Trzymaj się zaplanowanych konkretów i jeśli w planach było kupno spodni, czy butów, nie rozglądaj się za swetrem. Wszystko ma iść zgodnie z planem.
Plan będzie miał się jednak nijak do rzeczywistości, jeśli w czeluści galerii zostaniemy zaciągnięci przez "lepszą połówkę". Tak, na tę okoliczność są narażeni przede wszystkim panowie, którzy traktują zakupy, jak zło konieczne. Niestety, ich córki, żony, matki i kochanki mogłyby spędzać w sklepach całe dnie.
Pozostaje więc uzbroić się nie tylko w cierpliwość i stoicki spokój, ale również w kilka gadżetów, które umilą oczekiwanie, skracając męki. Warto mieć w zanadrzu coś do poczytania, sprawdzi się też jakaś gra w telefonie. Ostatecznie można uciec do sklepu z elektroniką lub na szamę. Sprawa się skomplikuje, jeśli nie zdążysz wrócić na posterunek, gdzie z uśmiechem na ustach będziesz oczekiwał na to, by już za chwilę, już za momencik odbyć pierwszy w tym roku spacer farmera z górą zakupowych zdobyczy sprawnie upchanych w siatki i torebeczki.
To jak? Kiedy ostatnio dopadło Was zakupowe szaleństwo? Przeżyliście?
W tym miejscu muszę przyznać, że musieliśmy ostatnio wybrać się na małą zakupową krucjatę, bo nasze górskie buty zasłużyły już, by odejść na obuwniczą emeryturę. Potrzeba obucia naszych kopytek wykopała nas z domu. Pojechaliśmy, łaziliśmy, patrzyliśmy, macaliśmy, ale najgorsze w tym wszystkim jest to, że nic nie kupiliśmy, bo nic nas w tych stacjonarnych sklepach za serce nie chwyciło (poza cenami niektórych egzemplarzy, które przyprawiały o migotanie przedsionków). Póki co, zostaje nam bieganie na boso, liczenie na rychłe znalezienie naszych faworytów (pod względem technicznych i wizualnym) i nasze szczęście do zakupów internetowych.
Zrób więc wcześniej rozeznanie - co i gdzie planujesz kupić. Oszczędzisz w ten sposób czas. W miarę możliwości unikaj zakupów w weekend. Wiem, że w trybie pracującym o to ciężko, ale czasami się udaje i od razu człowiek spokojniejszy i mniej agresywny. ;) Trzymaj się zaplanowanych konkretów i jeśli w planach było kupno spodni, czy butów, nie rozglądaj się za swetrem. Wszystko ma iść zgodnie z planem.
Plan będzie miał się jednak nijak do rzeczywistości, jeśli w czeluści galerii zostaniemy zaciągnięci przez "lepszą połówkę". Tak, na tę okoliczność są narażeni przede wszystkim panowie, którzy traktują zakupy, jak zło konieczne. Niestety, ich córki, żony, matki i kochanki mogłyby spędzać w sklepach całe dnie.
Pozostaje więc uzbroić się nie tylko w cierpliwość i stoicki spokój, ale również w kilka gadżetów, które umilą oczekiwanie, skracając męki. Warto mieć w zanadrzu coś do poczytania, sprawdzi się też jakaś gra w telefonie. Ostatecznie można uciec do sklepu z elektroniką lub na szamę. Sprawa się skomplikuje, jeśli nie zdążysz wrócić na posterunek, gdzie z uśmiechem na ustach będziesz oczekiwał na to, by już za chwilę, już za momencik odbyć pierwszy w tym roku spacer farmera z górą zakupowych zdobyczy sprawnie upchanych w siatki i torebeczki.
To jak? Kiedy ostatnio dopadło Was zakupowe szaleństwo? Przeżyliście?
W tym miejscu muszę przyznać, że musieliśmy ostatnio wybrać się na małą zakupową krucjatę, bo nasze górskie buty zasłużyły już, by odejść na obuwniczą emeryturę. Potrzeba obucia naszych kopytek wykopała nas z domu. Pojechaliśmy, łaziliśmy, patrzyliśmy, macaliśmy, ale najgorsze w tym wszystkim jest to, że nic nie kupiliśmy, bo nic nas w tych stacjonarnych sklepach za serce nie chwyciło (poza cenami niektórych egzemplarzy, które przyprawiały o migotanie przedsionków). Póki co, zostaje nam bieganie na boso, liczenie na rychłe znalezienie naszych faworytów (pod względem technicznych i wizualnym) i nasze szczęście do zakupów internetowych.
Zdjęcie pochodzi z pixabay.com, CC0, MichaelGaida
Nowy rok to okres mocnych postanowień (które rzadko wytrzymują próbę czasu), dalekosiężnych planów, szturmów na siłownie i... WYPRZEDAŻY...
Ostatnie dni starego roku i początek nowego niechlubnie zapisały się w historii tatrzańskich wypadków śmiertelnych. "Szklane góry" zebrały tragiczne żniwo. I choć sumarycznie rzeczonych wypadków było w Tatrach mniej niż w latach ubiegłych, to ich kumulacja w ostatnich dniach wywołała burzę, falę nienawiści oraz pochopnych osądów, wobec której ciężko jest przejść obojętnie.
Komentujący, zamiast po ludzku, pochylić się nad tragedią, po której najzwyczajniej w świecie szkoda człowieka (kimkolwiek by nie był), wylewają na ofiary wiadro pomyj. Szczególnie, gdy temat nagłaśniają popularne media z masowym zasięgiem, karmiące publikę newsami, bez głębszego wglądu w daną sytuację, czy wypadek, jaki miał miejsce. Liczy się trup, bo jak ofiara to sensacja, a ta z kolei przyciągnie rzeszę domorosłych ekspertów od wszystkiego.
"Ekspercki" poziom nienawiści eskalował do tego stopnia, że wypowiedzi osób związanych z górami, czy wrzucenie zdjęcia z tematyką górską były zakrzykiwane, a autor tychże oskarżany o propagowanie szaleństwa, skrajny brak odpowiedzialności i wodzenie niewinnych duszyczek na śmiertelne pokuszenie.
Podczas czytania komentarzy pod informacjami, jakie pojawiły się w ostatnim czasie, oczy - z niedowierzania w to, co czytam - robiły mi się wielkie, jak spodki, a włos jeżył się nie tylko na głowie. Lawina nienawiści i niepopartych niczym osądów rosła w zastraszającym tempie.
Pusto, bezmyślnie, byle tylko dopieprzyć ofiarom. Bo według komentujących pieniaczy, ofiary są zawsze sobie winne, bo zapewne osoby te były nieprzygotowane, niedoświadczone, bez sprzętu. No idioci-samobójcy, których nikt żałować nie powinien.
Komentujący, zamiast po ludzku, pochylić się nad tragedią, po której najzwyczajniej w świecie szkoda człowieka (kimkolwiek by nie był), wylewają na ofiary wiadro pomyj. Szczególnie, gdy temat nagłaśniają popularne media z masowym zasięgiem, karmiące publikę newsami, bez głębszego wglądu w daną sytuację, czy wypadek, jaki miał miejsce. Liczy się trup, bo jak ofiara to sensacja, a ta z kolei przyciągnie rzeszę domorosłych ekspertów od wszystkiego.
"Ekspercki" poziom nienawiści eskalował do tego stopnia, że wypowiedzi osób związanych z górami, czy wrzucenie zdjęcia z tematyką górską były zakrzykiwane, a autor tychże oskarżany o propagowanie szaleństwa, skrajny brak odpowiedzialności i wodzenie niewinnych duszyczek na śmiertelne pokuszenie.
Podczas czytania komentarzy pod informacjami, jakie pojawiły się w ostatnim czasie, oczy - z niedowierzania w to, co czytam - robiły mi się wielkie, jak spodki, a włos jeżył się nie tylko na głowie. Lawina nienawiści i niepopartych niczym osądów rosła w zastraszającym tempie.
Pusto, bezmyślnie, byle tylko dopieprzyć ofiarom. Bo według komentujących pieniaczy, ofiary są zawsze sobie winne, bo zapewne osoby te były nieprzygotowane, niedoświadczone, bez sprzętu. No idioci-samobójcy, których nikt żałować nie powinien.
Fakt jest taki, że zza komputerowych ekranów i znad klawiatur, siedząc w ciepłym fotelu, krzywdzące osądy wydaje się przerażająco łatwo. Kto jednak z tych, ciskających się i ubliżających zmarłym, osób był na miejscu zdarzenia i jest w stanie potwierdzić, co się naprawdę wydarzyło? Czy komentujący mieli wiedzę o ekwipunku, doświadczeniu, faktycznych warunkach panujących w danym miejscu? Nie! Wysnuwali tylko na oślep swoje teorie, karmiąc się doniesieniami mediów.
Prawda jest taka, że nikt przy zdrowych zmysłach nie idzie w góry, czy gdziekolwiek indziej, bo ma zamiar zakończyć swój żywot. Jest jednak w życiu taka siła, która nakręca ludzi do tego, by żyć bardziej, chcieć więcej i jest to indywidualna sprawa pojedynczej jednostki. Nikt nie jest uprawniony do tego, by zarzucać komukolwiek, że ten swoim postępowaniem daje zły przykład, narażając tym samym innych na niebezpieczeństwo. Zakładam, że każdy posiadający mózg, jest w stanie rozsądzić, co jest dla niego dobre, czy bezpieczne. Nikt nikogo nie ciągnie w góry skutego w łańcuchy i nie puszcza wolno na grani, by ten tam sobie radził w pojedynkę.
Wypadki w górach były, są i będą. I choć czasami bywają wynikiem skrajnej nieodpowiedzialności, to jednak w wielu przypadkach są to zdarzenia losowe, które mogą przydarzyć się każdemu. Bo wszyscy jesteśmy ludźmi. Zwykłymi ludźmi. Jak dotąd nie było mi dane poznać żadnego nadczłowieka, który byłby ponad to. Zginąć może każdy - turysta (mniej, lub bardziej doświadczony), narciarz, przewodnik, czy TOPRowiec niosący ratunek, lub trenujący w trudnych warunkach, by być przygotowanym na najtrudniejsze akcje. Potknięcia, rozkojarzenia, rutyna, czy nagłe osunięcia śniegu nie pytają, czy to dobry moment. One się dzieją.
Zamiast więc bić pianę, prowadźmy rzeczowe dyskusje, by następni mogli wyciągać z nich wnioski. Być może ktoś się dwa razy zastanowi, czy podejmie dane ryzyko. I nie mam tutaj na myśli doniesień wyłącznie o tragediach górskich (choć te aspirują do bycia tymi najbardziej spektakularnymi). Wypadki towarzyszą nam na każdym kroku, codziennie. Śmierć możemy znaleźć wszędzie - upadając na prostym chodniku, jadąc samochodem, czy rowerem, lecąc samolotem, czy w sytuacji tak abstrakcyjnej, o której w życiu byśmy nie pomyśleli, że może być niebezpieczna. Takie jest życie i tylko od nas zależy, jak je będziemy przeżywać.
Prawda jest taka, że nikt przy zdrowych zmysłach nie idzie w góry, czy gdziekolwiek indziej, bo ma zamiar zakończyć swój żywot. Jest jednak w życiu taka siła, która nakręca ludzi do tego, by żyć bardziej, chcieć więcej i jest to indywidualna sprawa pojedynczej jednostki. Nikt nie jest uprawniony do tego, by zarzucać komukolwiek, że ten swoim postępowaniem daje zły przykład, narażając tym samym innych na niebezpieczeństwo. Zakładam, że każdy posiadający mózg, jest w stanie rozsądzić, co jest dla niego dobre, czy bezpieczne. Nikt nikogo nie ciągnie w góry skutego w łańcuchy i nie puszcza wolno na grani, by ten tam sobie radził w pojedynkę.
Wypadki w górach były, są i będą. I choć czasami bywają wynikiem skrajnej nieodpowiedzialności, to jednak w wielu przypadkach są to zdarzenia losowe, które mogą przydarzyć się każdemu. Bo wszyscy jesteśmy ludźmi. Zwykłymi ludźmi. Jak dotąd nie było mi dane poznać żadnego nadczłowieka, który byłby ponad to. Zginąć może każdy - turysta (mniej, lub bardziej doświadczony), narciarz, przewodnik, czy TOPRowiec niosący ratunek, lub trenujący w trudnych warunkach, by być przygotowanym na najtrudniejsze akcje. Potknięcia, rozkojarzenia, rutyna, czy nagłe osunięcia śniegu nie pytają, czy to dobry moment. One się dzieją.
Zamiast więc bić pianę, prowadźmy rzeczowe dyskusje, by następni mogli wyciągać z nich wnioski. Być może ktoś się dwa razy zastanowi, czy podejmie dane ryzyko. I nie mam tutaj na myśli doniesień wyłącznie o tragediach górskich (choć te aspirują do bycia tymi najbardziej spektakularnymi). Wypadki towarzyszą nam na każdym kroku, codziennie. Śmierć możemy znaleźć wszędzie - upadając na prostym chodniku, jadąc samochodem, czy rowerem, lecąc samolotem, czy w sytuacji tak abstrakcyjnej, o której w życiu byśmy nie pomyśleli, że może być niebezpieczna. Takie jest życie i tylko od nas zależy, jak je będziemy przeżywać.
Ostatnie dni starego roku i początek nowego niechlubnie zapisały się w historii tatrzańskich wypadków śmiertelnych. "Szklane góry...
Stało się. Zimowa aura przypomniała sobie o Wrocławiu i zrobiła oczekującym jej mieszkańcom niespodziankę na nowy rok. Biała pierzynka - cienka, bo cienka, ale jednak - przykryła okolicę, odświeżając szary krajobraz. I choć pierwszy dzień roku tonął w szarościach, to już drugi przywitał się z nami słońcem, mrozem i wręcz zapraszał na spacer.
Stało się. Zimowa aura przypomniała sobie o Wrocławiu i zrobiła oczekującym jej mieszkańcom niespodziankę na nowy rok. Biała pierzynka...