, , , ,

Naleśniory-Expedition-2016 cz. 2 | Czeskie Karkonosze, Źródło Łaby i Wielki Szyszak

2.6.16

Porzuciłam Was ostatnio na Szrenicy, ale widzę, że już przebieracie kopytkami, by iść dalej. Chodźmy zatem, bo jeszcze się chmurom deszczowym przypomni, że nie wypuściły jeszcze na ziemię swojej zawartości. Trzeba też te pożarte naleśniory - kabanosem dopchane - w końcu spalić.

Czeskie Karkonosze

Spakowałam, co trzeba i ruszyłam, ale, że pora była, jak była, musiałam na chwilę zacisnąć zęby i przez czas jakiś pomaszerować w tłumie, który zrobił się nieprzeciętny. A może gdzieś coś rozdawali, a ja nie zajarzyłam, hmmm? Jakby nie było tabuny ludzi pełzły we wszystkich możliwych kierunkach, a największy tumult dreptał w kierunku Twarożnika i dalej, na Przełęcz Karkonoską zapewne.
To ta chwila, kiedy mam ochotę uciekać od ludzkiej masy, ale przecież nie po to się w góry człek wyrywa, żeby w schronie siedzieć. Idę więc wolno, pozwalam się wyprzedzać i po niedługim czasie skutkuje to tym, że po karkonoskim grzbiecie mogę się ganiać sama ze sobą. Bomba!

Karkonosze


Przedarłszy się ze Szrenicy skrótem przez kosodrzewinę, ląduję przy znaku oznajmującym, że właśnie jestem na Trzech Świnkach /1290 m n.p.m./, mimo że rzeczona grupa skalna stoi dobrych kilkanaście metrów za mną. Trochę więc niefortunnie - moim zdaniem - znak został zatytułowany, bo skoro jestem na Świnkach, to oczyma wyobraźni widzę siebie dokładnie na tych kamlotach, a nie gdzieś poniżej. 
Ale, jako, że fakt ten nie ma żadnego wpływu na moje dreptanie, kopytka podają dalej i już za moment jestem na Mokrej Przełęczy, gdzie mogę skręcić na szlak zielony w kierunku Schroniska pod Łabskim Szczytem. Plan na to popołudnie był jednak inny, więc nogi poniosły mnie dalej, doprowadzając do kolejnej skalnej grupy, jaką jest Twarożnik i dalej w kierunku rozdroża przy Mokrej Ścieżce. Stamtąd szybki przeskok zagramanicę i już byłam u naszych południowych sąsiadów - Czechów, zmierzając do Źródła Łaby [Pramen Labe].

Pramen Labe

Źródło Łaby odwiedziliśmy kiedyś w ostatni weekend kwietnia, ale śniegu zalegało tyle, że okolica wyglądała jak jedna, wielka, biała pustynia. 
Tym razem, po dotarciu na miejsce, oczom mym ukazało się źródło oblężone przez czeskich piechurów, futrzane czworonogi rasy wszelakiej, oraz dzieciorki, próbujące przepchać resztki śniegu do źródełkowej studni.
Nie zabawiam tam długo, bo nie ma zupełnie takiej potrzeby. Ot rzut oka na herby miast, przez które przepływa rzeka Łaba, mająca w Karkonoszach swój początek. Na odchodne batonik i można zmierzać dalej. Tym razem w dół. Problem w tym, że skoro jest w dół, będzie musiało być pod górę. Na szczęście ten rejon Karkonoszy nie łoi tyłków na podejściach.
Mijam chyba najbardziej szkaradne schronisko w całych Karkonoszach - Labská Bouda, a szlakowskaz zachęca, by podejść szlakiem czerwonym do Panczawskiego Wodospadu [Pančavský vodopád]. Jedyne dwa kilometry w jedną stronę, więc niewiele, ale mimo to ja do czeskich oznaczeń na szlakowskazach podchodzę z rezerwą. No nie lubię tej informacji o kilometrach zamiast o czasie przejścia, nie lubię i już. Teren jest płaski, więc przy wodospadzie melduję się po kilkunastu minutach - taka żem szybka.



Szybki powrót i kieruję kopytka na szlak żółty, z którego mam całkiem niezły widok na Łabski Dół. Odbijam też na moment na szlak niebieski i schodzę na mostek widokowy, umiejscowiony nad progiem Łabskiego Wodospadu [Labský vodopád]. Trochę niefortunnie, bo sam wodospad jest wysoki i musi  się bardzo ładnie prezentować. Niestety ze swojego miejsca mogę podziwiać tylko niewielki wycinek wodnej kipieli.


Jest już dobrze po południu, wracam na szlak żółty (zwany Koňská cesta), który zaczyna lekko piąć się w górę. Muszę w końcu jakoś wleźć wyżej, skoro wcześniej złaziłam. Jest cicho i pusto, mijam może ze trzy osoby, wracające z wędrówki do Czech. Nogi jakby pomału zaczynają się na mnie obrażać i przypominają swoją ciężkością, że jak je przytyram, to mnie w dupę kopną. Idę jednak, bo jakoś nocowania w czeskich krzaczorach nie planowałam.


Z dziką radochą witam się ponownie z polską ziemią, gdy wpełzam na nią przy Śnieżnych Kotłach. Wizualnie pogoda zrobiła się piękna, ale wiatr zdecydowanie pizgał złem. Plus tego taki, że dookoła żywej duszy. Miodnie!
Odbijam na chwilę z czerwonego szlaku i melduję się na Wielkim Szyszaku /1509 m n.p.m./ - drugim pod względem wysokości szczycie Karkonoszy. Fotka dowodowa z ruinami pomnika Wilhelma I, które stoją na szczycie i można chłonąć rozciągającą się panoramę, a na deser pomachać Śnieżce.

Wielki Szyszak



W drodze powrotnej na Szrenicę rzut okiem na Śnieżne Kotły, stację przekaźnikową, Łabski Szczyt i Twarożnik i można iść, i iść, i iść... No, oczywiście od czasu do czasu ładując baterie jakąś szamą z plecaka.

Śnieżne Kotły

Twarożnik


Łabski Szczyt

Słońce pomału się obniżało i zapowiadał się przyjemny spektakl o zachodzie, na który ostrzyłam sobie zęby, obiektyw i zacierałam łapki.



Aura postanowiła mi jednak pokazać środkowy palec, zasnuwając widzianą ze Szrenicy okolicę czymś na kształt mgły, a to powodowało, że krajobraz stał się mało interesującą plamą. Mogłam zapomnieć o pięknej grze światła.


Cóż, nie padało, więc z pięknym zachodem na deser to byłaby zbyt posunięta kumulacja dobra. Tym razem się nie udało, ale w szafie się nie zamknę i płakać z tego powodu nie zamierzam, choć przyznam, że się na początku wściekłam delikatnie. Ale... Nie tutaj, to gdzieś indziej. To nie ulega wątpliwości.

Sprawdź też:

OSTATNIE

ARCHIWUM