Podczas wizyty w Jaskini Bielskiej dzień wcześniej zregenerowaliśmy się dostatecznie, aby znowu chcieć porywać się z motyką na księżyc i iść tak daleko, ile wlezie.
Plany jak zwykle były zacne i ambitne, a od ślęczenia nad mapą rodziły się coraz to nowe pomysły, ponieważ siatka szlaków po stronie słowackiej jest wyjątkowo bogata. Byliśmy więc, jak ten osiołek, któremu w żłoby dano - w jeden owies, w drugi siano - i nijak nie mogliśmy się zdecydować.
Pierwszą myślą było uderzenie na Sławkowski Szczyt (Slavkovský štít 2452 m n.p.m), na który wiedzie niebieski szlak prowadzący ze Starego Smokovca. Jednak po przeanalizowaniu wszystkich za (piękna i stabilna pogoda, dobra kondycja) i przeciw (nasz miejscówka noclegowa była jednak trochę oddalona od głównych szlaków) stwierdziliśmy, że będzie nam ciężko wyrobić się na spokojnie w czasie. W końcu to żadna frajda lecieć pod górę i z góry i nie mieć nawet czasu się zatrzymać. Racjonalne myślenie wzięło więc górę i przeszliśmy do planu B na ten dzień.
Zgodnie z pierwotnym planem udaliśmy się do Starego Smokovca. Tam wsiedliśmy w kolejkę linowo-terenową, która podwiozła nas na Hrebienok (Smokowieckie Siodełko). Zamierzaliśmy ruszyć szlakiem czerwonym (Tatrzańską Magistralą) prowadzącym w stronę Schroniska Zamkowskiego (Zamkovského chata). Byliśmy chyba jednak średnio wyspani, bo zamiast w tamtą stronę, ruszyliśmy szlakiem czerwonym w kierunku Śląskiego Domu (Sliezky dom). Ponieważ szło się miło i przyjemnie, minęło sporo czasu zanim się połapaliśmy, że idziemy w złym kierunku. Ponieważ żal nam było rezygnować z zaplanowanej trasy, zawróciliśmy i ruszyliśmy już prawidłowo w kierunku Schroniska Zamkowskiego. Z uwagi na fakt, że szlak ten to Tatrzańska Magistrala, a co za tym idzie tern całkiem dostępny dla turystów, było ich tutaj pod dostatkiem, a jak to w takich okolicznościach bywa, można było spotkać wyjątkowe okazy - np. panie na szpilkach tudzież koturnach.
Rzeczone koturny - iście górskie obuwie :D
Nieważne jednak było to, jakie osobniki pseudoturystyczne mijaliśmy, ważne było, że ponad nami majaczyły dostojne, tatrzańskie szczyty, a szemrzące w pobliżu potoki koiły duszę.
Na szlaku mieliśmy możliwość zobaczenia osób, dzięki którym mogą funkcjonować najwyżej położone schroniska. Mowa tutaj o tragarzach (Nosiczach, słow. nosiče), którzy na plecach dostarczają do schronisk potrzebne ładunki - wodę, napoje, jedzenie.
Nosicz na tatrzańskim szlaku
W drodze powrotnej ze schronisk zabierają na dół śmieci. Należy dodać, że taki pakunek waży w granicach 60-80 kg. I niech ktoś jeszcze powie, że mu plecak na szlaku ciąży. Warto też pomyśleć, pałaszując w schronisku frytki, czy inne specjały, dzięki komu mamy tę możliwość.
Podczas wizyty w Jaskini Bielskiej dzień wcześniej zregenerowaliśmy się dostatecznie, aby znowu chcieć porywać się z motyką na księżyc i iś...