Jeśli część z was czeka już na jakiś górzysty wpis, to musi niestety jeszcze poczekać przez czas bliżej nieokreślony. Siła wyższa sprawiła, że odczuwamy znaczny niedobór gór i pagórków wszelakich, ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. W końcu wyleziemy znowu na jakiś mniej lub bardziej malowniczy szlak, a tymczasem naszło mnie na małe wspomnienia północnych regionów naszej polskiej krainy, w które to wybraliśmy się w pewien majowy weekend. Żeby było śmieszniej, nie było to w tym roku.
W każdym razie na owe wspomnienia naszło mnie po wizycie u Królika, która to relacjonowała swój wypad weekendowy.
Pozostało więc tylko odkurzyć naszą pamięć, sprawdzić, czy foty nie zaginęły w czeluściach kompa i nadają się do publikacji i ostatecznie nasmarować coś dla Was. Będzie więc trójmiejsko, spacerowo i płasko, choć widoki z góry też się zdarzały. Oczywiście będę Wam dawkować tę trójmiejską wizytę, bo w jednego posta wszystkiego pakować mi się nie chce. :)
Dorwaliśmy jakiegoś groupona, czy innego deala w sympatycznej cenie, zarezerwowaliśmy miejscówkę w Gdańsku Oliwie w Pensjonacie Stara Karczma - jak się okazało bardzo przyjemne miejsce - zapakowaliśmy się nasze Turbo-Ero-Tico i wyjechaliśmy z Wrocka, by w deszczu, koło południa, dotrzeć do Gdańska. Było obrzydliwie mokro i pizgało wiatrem - Zimna Zośka jak się patrzy, ale byliśmy twardzi.
Ponieważ mieliśmy w planie zwiedzić, ile się da, pierwsze, co zrobiliśmy, to polecieliśmy do informacji turystycznej, celem nabycia Karty Turysty - fajna sprawa, m.in. dużo zniżek na wejścia do różnych obiektów.
Na pierwszy ogień naszego zwiedzającego maratonu miała być Twierdza Wisłoujście. Ale nic z tego nie wyszło, bo stwierdzili, że w maju będą mieli nieczynne dla turystów indywidualnych i wpuszczali tylko grupy zorganizowane. Jak na złość nie było w pobliżu żadnej, do której moglibyśmy się dokoptować - fuck! fuck! fuck! Ale nic to, zebraliśmy tyłki w troki i pognaliśmy w innym historycznym kierunku - Westerplatte.
Na wstępie dopadł do nas pewien sympatyczny dziadunio. Wyglądał na kombatanta. Myślimy sobie - samozwańczy przewodnik, ale tacy potrafią opowiadać. Przewodnikiem nie był, ale ochoczo zza pazuchy wyciągał coraz to nowe broszurki i monety, które chciał nam opchnąć. Dla niepoznaki opowiadał coś po zaciągnięciu nas nad żołnierskie mogiły. Choćbym nie wiem, jak się skupiała nie byłam w stanie go zrozumieć.
Po epizodzie z dziaduniem bez żadnych przeszkód mogliśmy przespacerować się po tym historycznym miejscu, uzupełniając braki w wiedzy (głównie ja, bo historia się nigdy mojego łba trzymać nie chciała) w oparciu o wystawę plenerową bogatą w archiwalne zdjęcia i opisy prowadzonych ówcześnie działań.
Ruiny Nowych Koszar
Ruiny Nowych Koszar
Koszary
Kopia przedwojennego godła państwowego
Pomnik Obrońców Wybrzeża
Przestało padać - deszcz widocznie umarł ze śmiechu widząc naszą pożal-się-boże parasolkę i pozwolił na kontynuowanie spaceru w miarę suchą stopą. Wiatr już taki łaskawy nie był, więc trzeba było uskutecznić kilka dzikich podskoków na schodach, celem rozgrzania zmarzniętego tyłka.
To był dzień zdecydowanie na wariata. Deszcz, korek, trochę pobłądziliśmy, w Wisłoujściu nas nie chcieli, etc. Po takich atrakcjach człowiek robi się głodny, zdecydowanie. Nie pozostawało nam więc nic innego, jak ruszyć w kierunku gdańskiej starówki, wszamać coś na obiad i kontynuować zwiedzanie. cdn.
Jeśli część z was czeka już na jakiś górzysty wpis, to musi niestety jeszcze poczekać przez czas bliżej nieokreślony. Siła wyższa sprawiła,...