, , ,

DŁUGI FILM O MIŁOŚCI, POWRÓT NA BROAD PEAK - Jacek Hugo-Bader | Recenzja z ludzkim jazgotem w tle

9.1.15

DŁUGI FILM O MIŁOŚCI, POWRÓT NA BROAD PEAK - Jacek Hugo-Bader | Recenzja z ludzkim jazgotem w tle - góry lifetyle styl życia

Moje górskie skrzywienie sprawia, że zainteresowanie tą tematyką nie sprowadza się wyłącznie do typowo turystycznego przemierzania wyznaczonych szlaków. Gdy sama akurat nie dreptam, śledzę tych wszystkich pro i kibicuję im w walce o najwyższe górskie zdobycze, trzymając za nich kciuki i życząc zawsze tyle samo szczęśliwych zejść, co wejść.
Niestety, życzenia czasami mijają się z wysokogórską rzeczywistością, a górskie wydarzenia pokazują, że okrutny los nie wybiera, a sytuacja zaistniała w czasie zimowego wejścia na Broad Peak dokumentnie podzieliła nie tylko świat himalaistów, ale również resztę społeczeństwa.

Mając powyższe na uwadze, nie mogłam sobie odpuścić przeczytania książki Jacka Hugo-Badera "Długi film o miłości. Powrót na Broad Peak". Nie wiedziałam czego się spodziewać, gdyż nie znałam i - póki co - nie znam jego wcześniejszych publikacji, jednak ani przez moment nie czułam rozczarowania i ze swojej strony polecam przeczytanie.
To pozycja, w której autor przedstawił swoją próbę poszukiwania zrozumienia dla wydarzeń, które rozegrały się na zlodzonych zboczach Broad Peak-u. Poszukiwania karkołomnego, bo prowadzonego tam, gdzie się to wszystko zaczęło. Jeśli dodać do tego rozmowy i próbę wspólnych działań z rodzinami tych, którym nie udało się wrócić, otrzymujemy emocjonalną jazdę bez trzymanki.

EMOCJE

One towarzyszą każdemu - zawsze i wszędzie. Są skrajnie różne. Z jednej strony - euforia i pełnia szczęścia płynące z realizacji celów i obcowania z naturą, z drugiej - agresja, strach, zawiść, nawet nienawiść. Stres i negatywne doświadczenia robią swoje, pochłaniają i wyniszczają, budując mury.

Samo zdobywanie gór to nie tylko krajobrazy przecudniej urody, to też - i przede wszystkim - morderczy wyścig z czasem, którego podejmują się nieliczni i nie wszyscy go wygrywają. Bo wspinaczka to nie tylko blaski, to też cienie i skryte w nich ludzkie dramaty. Jak bardzo trzeba trzymać emocje na wodzy, by osiągnąć cel i być w stanie przetrwać w strefie śmierci, wiedzą tylko ci, którzy tego doświadczyli. Dlatego nie można oceniać tego, co dzieje się w ludzkiej głowie w momencie skrajnego zmęczenia, na pograniczu choroby wysokościowej. I tutaj duży plus dla autora - nie ocenia. Otwarcie pisze, że nie znajdował się  sytuacji tak ekstremalnej, więc tylko stara się zrozumieć, tak po ludzku, czego nie można powiedzieć  o niektórych.

BLISCY

Wzięcie udziału przez autora w wyprawie poszukiwawczej dla niektórych było sprawą dość karkołomną. Nie mogło oczywiście zabraknąć stwierdzeń, że pismak-hiena jedzie szukać sensacji. Nic z tych rzeczy. Czytając tę książkę, odnosi się wrażenie, że zdobywanie zaufania rodzin i bliskich wspinaczy było dla autora największym wyzwaniem i za nic nie chciał tego już zdobytego zaprzepaścić.
Ścierał się z przeróżnymi reakcjami obecnych w grupie poszukiwawczej osób i odbierał lekcje pokory. To była nie tylko wyprawa wysokogórska. To była wyprawa, która miała przynieś zrozumienie i spokój uczestnikom dramatu. Doceniam trud, jaki włożył autor w zdobywanie informacji bezpośrednio u źródeł. Rozmowy z rodzicami, bratem, narzeczoną zaginionych, oraz tymi, którzy wrócili cało, nie należały do łatwych, nie odbywały się na pstryknięcie palcem, ale w końcu, słowa zaczynały płynąć i w natłoku emocji przechodziły od oskarżeń, gdybań, do postanowień, które  miałyby w niedalekiej przyszłości zaowocować zdobyciem szczytu. Z czyich ust padło takie postanowienie? Kto chce tam wrócić? Tego Wam nie napiszę, dodam tylko, że nie będzie to nikt z pierwotnej i częściowo tragicznej wyprawy.

LUDZKI JAZGOT

Aby oddać atmosferę, jaka panowała po zakończeniu pierwotnej wyprawy zimowej, autor zadał sobie trud przeczesania internetowych komentarzy i część z nich zawarł w książce. Jak się można domyślić, o jazgot i plucie jadem wśród komentatorów nie trudno. Głosy samozwańczych znawców wszystkiego, raz po raz, wyskakiwały spod palców owych krzykaczy skrytych za ekranami swoich domowych komputerów. Gdyby to były głosy tylko tych, pal sześć, bo każdy temat ma swoich etatowych i zawsze-wszystkowiedzących-znawców. Jednak tutaj larum podniosło się też i w środowisku górskim, zaczęły padać oskarżenia. Odniosłam wrażenie, jakby za wszelką cenę szukano kozła ofiarnego, na którym można się wyżyć, którego można udupić. Czyżby niektórzy zapomnieli, że to nie była wycieczka szkolna? Że to ten rodzaj sportu (tak, sportu) wyczynowego, który nie tylko jest wymagający, ale też morderczy...

Ta książka to nie tylko obraz gór i wspinaczy, to opis pragnień, ambicji i motywacji, jakie kierują uczestnikami wypraw wysokogórskich. Jednoznaczne wskazany jest również fakt, że tam zagrożeniem jest wszystko: wysokość, temperatura, lód, wiatr, lawiny, etc., a idący walczyć z żywiołem są świadomi tego na co się piszą i jak to się może skończyć.
Mimo tego wszystkiego, taki rodzaj wspinaczki, adrenaliny i ekstremalnych doznań, powoduje swoisty rodzaj uzależnienia. Sami wspinacze przyznali bowiem, że mimo zagrożeń, to w górach czują, że żyją, a po powrocie z wypraw ciężko im się odnajdować w życiu codziennym, bo codzienność hamuje, drażni i przytłacza. Dlatego wracają. Wracają, by żyć bardziej... Ale czy to jest powód, dla którego ogół powinien ich potępiać? Moim zdaniem - nie.

Sprawdź też:

OSTATNIE

ARCHIWUM