, , ,

Beskid Żywiecki i Mała Babia pod chmurno-mglistą kołderką

20.9.16


Mała Babia Góra Widok

W schronisku na Markowych Szczawinach miejscówkę mieliśmy do poniedziałku, a następnie teleportowaliśmy się do Jałowcówki. Głupio by jednak było tak się ze schronu zawinąć z samego rana i pognać od razu na dół. Co to, to nie.

A ponieważ - co już wiecie - nie było nam dane dostąpić zaszczytu podziwiania zachodów słońca na Małej Babiej Górze w dwa poprzednie wieczory, nie pozostawało nam nic innego, jak wleźć na ten pagór w zwyczajnych, dziennych warunkach. Jako, że nas "większa siostra" owej Małej, czyli diabelna Babia Góra, dnia poprzedniego aż tak bardzo nie przytyrała, postanowiliśmy zrobić sobie małą pętlę ze schroniska, przez Przełęcz Brona, na Małą Babią Górę (Cyl) właśnie. Akurat trzy godziny na poranno-dopołudniowy rozruch.




Było mrocznie. Poranek w niczym nie przypominał tego z dnia poprzedniego, skąpanego w słonecznych promieniach. Słońce zdawało się nadal spać, przykryte grubą pierzyną z chmur napełzających z każdej strony. Dodatkowo, ziemia i las parowały po lekko deszczowej nocy, oddając tym samym jeszcze więcej wilgoci, która z upodobaniem nas oblepiała i zmuszała do ostrożnego stawiania kroków na śliskich kamieniach. A co, jak co, ale ja po kamlotach nie cierpię drobić nóżkami, jak gejsza podczas ceremonii parzenia herbaty. Niestety musiałam, bo każdy wydłużony krok kończył się półszpagatem z przysiadem do telemarku.

 
Chwilowe okienko pogodowe na Przełęczy Brona

Przełęcz Brona Beskid Żywiecki Blog podróżniczy

Ślizgawka na kamieniach trochę nas spowolniła, więc na Przełęczy Brona zameldowaliśmy się nieco później niż to pokazywał szlak. Mieliśmy też trochę tej mgłopodobnej chmury po dziurki w nosie. Ja wiem, że musi być jakaś równowaga dla tej super aury w Austrii, ale żeby aż tak?! Normalnie od tej chmuromgły uszy mogłyby więdnąć. Na szczęście, póki co, dzielnie się trzymają. A to chyba za sprawą rozciągniętego pomiędzy nimi sznurka zamiast mózgu. No bo człek przy zdrowych zmysłach to by na tyłku siedział, a nie w tych mokradłach chodził.
Aleee, jaką radochę dawały kilkusekundowe okienka pogodowe, kiedy było widać nie tylko błękitne niebo, ale też coś więcej, a nie tylko szarą, przysłaniającą wszystko kurtynę. Ponieważ z przełęczy kierowaliśmy się dalej na Cyl, byliśmy niestety zmuszeni, do ponownego wejścia na otulony szaroburością szlak. Nie powiem, ma to swój urok, ale myśmy mieli wyjątkowego głoda na przyjemne widoki.




Chmuro, chmuro! No, podnieśże się!

Chmury kotłowały się zaciekle. Raz po raz, to odsłaniając, to znów przykrywając okolicę. Właściwie moglibyśmy się na ten spektakl gapić godzinami, gdyby nie jeden mały, drobniuteńki szczegół - wiało cholernie. A właściwie pizgało złem. Nie pamiętam już, kiedy w środku lata tak mi zgrabiały ręce. Rękawiczki poszły w ruch.
Dam buziaka to się podzieli czekoladą. Trzeba mieć strategię. :)

Tam byliśmy dzień wcześniej - Diablak z tej strony taki niepozorny


Kiedy już mieliśmy się zbierać w dalszą drogę, chmury poszły nam na moment na rękę, odsłaniając przed nami co nieco. W takich chwilach zawsze stwierdzamy, że choćby dla takiego jednego okienka warto wypełznąć z wyrka i wdrapać się na jakiś pagór. Pofocone, więc od razu humor lepszy, tym bardziej, że dalsza część szlaku już w widoki bogata nie jest.

Się najem na zapas, jakby się miały wafelki skończyć


Z Małej Babiej Góry schodzimy w kierunku Żywieckich Rozstajów, wkraczając tym samym - wcale nie w przenośni - do krainy mchu i paproci. Tylko Żwirka i Muchomorka brakowało. Jest intensywnie zielono, las po wcześniejszym deszczu pachnie cudownie i serwuje deser w postaci nieprzebranych ilości słodkich jagód. Pychota! Tylko te przepełnione nadmiarem miłości trawy, kleją się do nas w nadmiarze.




Dalej kierujemy się na Fickowe Rozstaje i stamtąd do schroniska, gdzie robimy małą przerwę przed zejściem na parking do Zawoi. Zostawiamy za sobą bujne trawy i borówkowe krzaczki, a przed nami szlak iście spacerowy, szeroką leśną ścieżką. Cisza i spokój towarzyszyły nam na trasie całej pętli. Dopiero pod schroniskiem ten spokój przerwała kakofonia dźwięków, bo ławeczki już skrzętnie zapełniły się turystami.


Gdy schodziliśmy w dół, minęło południe, a w górę ciągnęły rzesze wędrowców w różnym wieku. Nie ma się temu jednak co dziwić, bo szlak z Zawoi Markowej - choć miejscami może być ślisko - nie nastręcza trudności.

Na parkingu nie pozostawało nam nic innego, jak przepakować klamoty, przewietrzyć błękitną strzałę i ruszyć w kierunku Koszarawy, gdzie czekał nas odpoczynek, i skąd następnego dnia ruszyliśmy na spacer po okolicy oraz szczyt Jałowca.

Sprawdź też:

OSTATNIE

ARCHIWUM