,

Turysto, idziesz w góry? Nie zostawiaj mózgu w domu!

23.6.16

Śnieżka Tłum Nieodpowiedzialność

Faktem jest, że ile osób, tyle upodobań, ale tylko na masochiście nie zrobi wrażenia dziki tłum napotkany na górskim szlaku. Sympatyków górskich wojaży z roku na rok przybywa, nie powinno więc dziwić to, że w miejscach najbardziej znanych i łatwo dostępnych jest prawie zawsze tłoczno. No, chyba że akurat wieje, leje i konkretnie mrozi.

My, kiedy wybieramy się w góry, zawsze się staramy, by w tłumie przebywać jak najkrócej, względnie - przy dobrych wiatrach - zupełnie tej wątpliwej przyjemności uniknąć. Na szlak wychodzimy po ciszę i spokój, więc siłą rzeczy nie mamy ochoty na kakofonię dźwięków i innych dzikich wrzasków, które na co dzień bombardują nasze uszy.

Jest jednak coś gorszego niż głośna gawiedź jako taka. To tłum, gdzie przeważają jednostki, u których w miejscu, gdzie powinien znajdować się i działać mózg, hula wiatr, a uszy - korzystając z przestrzeni - grają w ping ponga. Obecności takich jednostek doświadczyliśmy podczas naszej ostatniej wizyty na Śnieżce. Byliśmy świadomi faktu, że - ze względu na sprzyjającą pogodę - nie będziemy na szlaku sami, jednak nieroztropność i zupełny brak odpowiedzialności, jaki się tam objawiał, nie tyle nas zirytował, co maksymalnie przeraził.

Góry wszystko zniosą, są też dla wszystkich bez wyjątku - gore-tex'owców i klapkowiczów. Jednak to nie przygotowanie ekwipunkowe (lub jego brak) nas przeraziły (do tej pory jestem pod wrażeniem naszej cierpliwości i opanowania), a zachowanie turystów. A  raczej jego brak i totalne rozpasanie.

Idzie taki, jeden z drugim, całą szerokością szlaku, w sposób nieskoordynowany, turbo zygzakiem, z nastawieniem, że skoro on idzie, to wszystko mu się należy, a reszta wędrowców może co najwyżej spadać na drzewo. Ale to jest nic, to jest naprawdę mała niedogodność.

Gorzej i niebezpiecznie zaczyna się robić wtedy, gdy na szlaku wąskim - jakim jest odcinek od Śląskiego Domu na Śnieżkę - ludzie nie składają kijków trekkingowych, wleką je za sobą, wkładając innym pod nogi. Wymachują nimi w każdym możliwym kierunku, narażający tym samym innych na spotkanie z ostrymi końcówkami. Już nawet nie liczyłam, ile razy zostałam po drodze "dziabnięta". Dobrze, że nie w oko.

Na porządku dziennym było nagłe, niczym święta krowa, zatrzymywanie się na środku, rozpychanie łokciami, pociągnięcia z bara... Brzmi mało górsko? Ale tego wszystkiego doświadczyliśmy w zeszłą sobotę. Jeśli dodamy do tego puszczone samopas dzieciaczki, to już w ogóle kumulacja.

A nie, przepraszam, kumulacja to była wtedy, jak upojony w trzy dupy jegomość, ledwo idąc, prawie uwiesił się koleżance na ramieniu i wyziewami z przed tygodnia zadbał o to, by się poinchalowała "świeżym" powietrzem. Istna rewelacja.

My naprawdę nie mamy nic przeciwko temu, że ktoś ma inne podejście do gór i wędrówek, ale jeśli zachowanie delikwenta stwarza zagrożenie nie tylko dla niego samego, ale i dla innych, to już nami telepie, a mnie osobiście nóż się w kieszeni otwiera. A przecież tak niewiele potrzeba, byśmy wszyscy, bez stresu mogli cieszyć się górami. Wystarczy, by każdy używał mózgu. Tyko tyle i aż tyle.

Sprawdź też:

OSTATNIE

ARCHIWUM