, , ,

Jak to się wszystko zaczęło...

19.12.14

Był pieruńsko mroźny i śnieżny grudzień. Starzy górale powiadają, że na planowaną datę styczniową miało być jeszcze zimniej, więc co poniektórzy taki poświąteczny obrót spraw przyjęli być może nawet i z pewną dozą radości.

Jak to się zaczęło? Początek pasji Góry

Tego dnia, we wtorek, 28 grudnia 1982, ściany wałbrzyskiej porodówki przyjęły na swe tynki dziki - jeśli wierzyć opiniom świadków - wrzask gremlina w mej szanownej osobie. Gremlina rozdartego, jak sto pięćdziesiąt, to fakt, ale czystego jak łza - o ile akurat nie był zajęty paskudzeniem w pieluchę - i gotowego na kształtowanie, formowanie i programowanie weń przyszłych zachowań i zapędów. 

Właściwie to ciekawa jestem, kto był w tym wszystkim najbardziej aktywny. Jakoś nikt się otwarcie przyznać nie chce. Czyżby więc wgrane oprogramowanie okazało się być nie takie, jak zapewniał producent? - Cóż, bywa. :) Jakby jednak nie było, poznawanie otaczającego świata okazało się być zajęciem arcyciekawym, co poskutkowało - oprócz prób wtykania sobie w otwory nosowe, uszne i gębowe różnych przedmiotów - rozwinięciem zainteresowań, które zmieniały się, jak w kalejdoskopie.

Mimo że za czasów bycia mikro-gremlino-dziecięciem owe zainteresowania nie były jakieś szczególne - wszak darcie paszczęki, gardzenie cycem na rzecz butli i napełnianie pieluch zapachami dnia to nic porywającego - dało się już zauważyć pierwsze górskie zapędy. W końcu, żeby uciekać z łóżeczka, trzeba było mieć opanowane różne triki alpinistyczne. :)

Gdy minął okres sraj-pieluchy i nie było już z czego uciekać, moje małe nóżynki chciały mnie wszędzie nosić, więc z uporem, jak na kozę górską przystało, domagałam się u dziadka zabierania mnie ze sobą. W końcu moje wysiadywanie na zydelku w przedpokoju zostało nagrodzone i dziadek zabrał mnie na wałbrzyskie, leśne ścieżki spacerowe. Jako, że tuptanie mi nie przechodziło dostałam nawet moją prywatna ciupaskę prosto z Zakopanego, którą dzielnie targałam ze sobą na odkrywanie leśnych traktów. 

Lata młodszej podstawówki upływały na odkrywaniu wątpliwych talentów, więc obowiązkowe były śpiewy i nagrywanie tych poczynań na kasety magnetofonowe. Do tego dochodziło "doskonalenie warsztatu muzycznego" w szkolnym zespole, które ostatecznie skończyło się na jednym z występów. Jeśli dodać do tego taneczne wygibasy, mogę stwierdzić zdecydowanie, że obserwatorzy mieli kabaret za darmo. Z zapędów muzycznych sprawnym susem przeskoczyłam do upodobań sportowych i znowu wielu pukało się w czoło. Dlaczego? Ano dlatego, że mało kto sobie potrafił wyobrazić niewyrośniętego kurdupla biegającego z piłka do koszykówki. Jak się pewnie domyślacie, drugim Michaelem Jordanem nie zostałam. :) 

W końcu trzeba było dorosnąć, albo przynajmniej udawać. Przyszedł czas ogólniaka, gdzie przepadłam, i to bynajmniej nie naukowo. Trafiłam na ludzi, którzy ostatecznie zaszczepili we mnie miłość do szlaków, przestrzeni, tego, co krzywe, drewniane, granitowe, strzeliste - do gór wszelkich, które chłonę niezmiennie i zarażam moim zajaraniem innych, bo to fajne, bo tak piknie jest.

Z perspektywy czasu już wiem, że równie dobrze mogłabym się od razu urodzić z czekanem w łapie, rakami na stopach i plecakiem na plecach, bo to ja, tak po prostu. Chociaż, może wtedy wszystko potoczyłoby się zupełnie inaczej? Kto to wie... Jakby jednak nie było, mogę o sobie powiedzieć, że należę do pewnego grona szczęśliwców, którzy mieli możliwość poznawania nowych rzeczy i rozwijania swoich pasji. Niestety, nie każdy dzieciak ma tak miło i łatwo.

Dlatego też Maciek z bloga Recznik.in podrzucił pomysł akcji #robilemzadzieciaka, która ma na celu wsparcie podopiecznych ośrodka Dzieło Pomocy Dzieciom w Krakowie i pomóc im w odkrywaniu pasji. TUTAJ znajdziecie wszystkie potrzebne dane, jeśli zechcecie dołożyć coś od siebie.

Podobnie, jak przy ostatniej akcji z jakami, tak i teraz włączają się w nią blogerzy. Mnie wciągnęła Agata z Qrkoko, władczyni szydełka, ja natomiast wzywam Magdę z Wiecznej Tułaczki, Gosię z Tatr dla Średnio zaawansowanych oraz Dorotę z bloga Kameralna. Standardowo na przyłączenie się do akcji macie 24 godziny, ale jeśli się nie wyrobicie, nikt Was bił ni będzie. Po prostu, czyńcie dobro i posyłajcie je dalej.

A Wy, drodzy czytelnicy, nie spoczywajcie na laurach. Komentarze są Wasze, cobyście i Wy podzieli się drogą do Waszych pasji. Niech więc piszą się historie pasji przy brzęczących dźwiękach milionów monet.

Sprawdź też:

OSTATNIE

ARCHIWUM