, , , , , , , ,

ALPY: Jesienne wejście na Helm (Monte Elmo) z obłędnym widokiem na Dolomity

17.2.21

Łatwe szlaki w Alpach - Wejście na Helm

Dolomity są miejscem tak niezwykłym, że wystarczy o nich pomyśleć, a umysł od razu wypełnia się obrazami klasyków nad klasykami, idealnie skomponowanymi krajobrazami i zapierającymi dech w piersi panoramami. Projekcje te są tak realistyczne, że oczyma wyobraźni już się widzisz w samym centrum tej obłędnej, wysmaganej wiatrem natury, wypełnionej różnorakimi szlakami dla łaknących wrażeń turystów.

My jednak - trochę na przekór, a trochę ze względów na pogodową ruletkę, gdzie do końca nie wierzyliśmy, że skończyły się deszczowe tygodnie - na pierwszy wypad wybraliśmy szlak na szczyt Helm (Monte Elmo). Pagór ten leży na granicy włosko-austriackiej, nad doliną Pustertal (Val Pusteria), w Alpach Karnickich, które z Dolomitami graniczą od zachodu.

Kolejka i szlak na Helm (Monte Elmo) 2434 m n.p.m. - Alpy Karnickie

Wczesne godziny poranka nie nastrajały optymistycznie, a nisko zawieszone za oknem chmury i mgła przywodziły na myśl raczej siąpiący deszcz, który towarzyszył nam podczas podróży, niż piękną jesienna aurę. Próżno było szukać w tej szarości spełniającej się, całkiem przyzwoitej prognozy pogody na ten dzień.
Plus jednak był taki, że kurek z deszczem po nocnym opadzie został zakręcony przez jakąś dobrą duszę i to permanentnie. Nie pozostawało więc nic innego, jak po wszamanym śniadaniu wyruszyć na zaplanowaną wycieczkę, która obiecywała nam co najmniej kilka spektakularnych widoków.
 
Do punktu startowego na naszym szlaku wywozi nas wagonik kolejki z miejscowości Sexten (Sesto), śmiało sunący przez otulającą okolicę chmurno-mglistą materię. Przebłyski słońca są tak małe, że praktycznie niezauważalne. Głodni kopytkowania oraz wejścia na pagór opuszczamy górną stację kolejki i ruszamy, zaciągając się rześkim, porannym powietrzem. Ależ nam tego brakowało!

Szlak początkowo prowadzi nas ścieżką 403 (Hüttensteig, Karnischer Höhenweg), przechodzącą w 12b (20), która biegnie przy Hahnspielhütte. Mniej więcej na tej wysokości szlak się rozwidla. My idziemy 4 w lewo na szczyt, by następnie schodzić 4, która doprowadzi nas do Heimatweg 3A, prowadzącą do Sexten przez Festung Mitterberg.
W zależności od posiadanej mapy, warto zwrócić uwagę na oznaczenia i konfrontować je z postawionymi na miejscu znakami, bo można się natknąć na różnice powodujące lekki mętlik w głowie. Już kiedyś wspominałam, że alpejskie szlaki są dobrze oznaczone, ale w niektórych miejscach znakujący mieli fantazję i wyobraźnię, którą chyba tylko po porcji Schnappsa da się ogarnąć 😉
Uszliśmy raptem kilkaset metrów, gdy pierwsza wizualna niespodzianka wyskoczyła - dosłownie - na nas zza krzaczorów i świetlistymi laserami zaczarowała ścieżkę. Zanim się pozbierałam i zamknęłam rozdziawioną koparę, małżonek zdążył w tym czasie poczynić kilka fotek wyrywających z kapci. No cudnie się zadziało, cudnie!
 
Szlak na Helm

Wędrówka z widokiem na Dolomity

Kolejna bajka czekała na nas przy rozwidleniu szlaków. Marsz zdążył nas już konkretnie rozgrzać, więc nie czekałam aż się zasapię na amen i wpakowałam kurtkę do plecaka. Chwila, przez którą jeszcze gmerałam przy plecakowym zamku wystarczyła, by okolica zmieniła się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Gdy podniosłam głowę, gotowa do dalszej wędrówki, promienie słońca już radośnie tańczyły na przewiewanych chmurach i opadających mgłach, a zza tej kurtyny wyłaniały się potężne dolomickie ściany i szczyty. Obłęd w ciapki! 😍 Spust migawki zdawał się rozgrzewać do czerwoności, gdy Piter wpadł w fotoamok.
 
Alpy Dolomity Szlaki



Najpiękniejsze szlaki w Alpach na jesień Helm Monte Elmo

Jesień w Alpach

 
Gdy już otrząsnęliśmy się z tej radości, a na karcie aparatu w ciągu kilku minut zostało zapisanych pierdyliard zdjęć we wszystkich możliwych konfiguracjach, potuptaliśmy dalej. O dziwo szlak odchodzący w lewą stronę wybrało mniej osób, więc praktycznie do samego szczytu mieliśmy okolicę tylko dla siebie i w spokoju mogliśmy podziwiać wyłaniające się raz po raz kapitalne widoki - zarówno w kierunku Dolomitów, jak i na stronę austriacką, skąd machał do nas nawet przystojny Grossglockner.

Wędrówkę umilały dźwięki dzwonków kopytkującej sobie po trawiastych zboczach zwierzyny, która czasem odczuwała wyjątkowe parcie na szkło i pchała się przed obiektyw. TopModel w alpejskim wydaniu. Trzeba więc było focić, bo jeszcze by złośliwie zeżarły kartę pamięci. 😉
 



Kotlet czy top model?
 
Nieco poniżej szczytu znajdują się pozostałości po zabudowaniach, które swoim wyglądem przypominały nam krzyżówkę bunkra z oborą i jakkolwiek dziwnie to brzmi, wielce prawdopodobne jest, że tak mogło być w czasach bardziej niepewnych. Do podobnych wniosków doszła również grupka turystów z przewodnikiem. 
Ci wzięli nas nawet za miejscowych i dopytywali, jakie szczyty wyłaniają się po stronie austriackiej, a fakt, że potrafiliśmy wskazać Grossglockner, wystarczył, by stwierdzili - wow, znacie się. Tak że ten, niezmiennie bawią mnie takie sytuacje i każdorazowo się zastanawiam, czy to nasze zasapanie, czy może te kopytkująco-górskie kurwiki w oczach sprawiają, że roztacza się nad nami tubylcza aura, która powoduje, że ludziska walą do  nas z różnymi pytaniami. 😁

Z bananami na mordkach docieramy na szczyt, gdzie stoi stary budynek nieczynnego od dawna schroniska - Helmhaus. Jest trochę ludzi, ale w żadnym wypadku nie można mówić o tłumie czy ścisku. Każdy znajduje sobie miejsce, by móc do woli podziwiać okolicę z fenomenalnymi widokami, odpocząć oraz podładować baterie kaloriami i herbatą z plecaka. Wręcz żal wracać. 
Jesienne słońce grzeje cudownie, a delikatny wiatr smaga twarz i podstępnie, bo przecież nie czuć gorąca, "wypala" przedziałek na głowie, kiedy akurat zapomnisz, że warto by było jednak założyć kapelusz na łepetynę. Ot, cała ja.






Wracamy trasą Heimatsteig, która spuszcza "delikatny" łomot kolanom, bo te zdecydowanie nie przepadają za stromiznami, gdzie tupta się wątpliwą ścieżką, kroczek za kroczkiem. Trzeba w tym miejscu napisać, że zejście miejscami jest naprawdę nieprzyjemne - luźne kamienie, wąziutkie zakosy pośród kosówki i stromizna, która czasem wymuszała krok dupno-posuwisty. 
Taki już jednak urok schodzenia w doliny. Dlatego zdecydowanie wolimy piąć się w górę, bo nawet jeśli się zasapiemy i wyartykułujemy kilka słów powszechnie uznanych za obraźliwe, to przynajmniej kolana źle nam życzyć nie będą. 😉 Jak się jednak człowiek na górę dostał, to wypadałoby, by również w końcu znalazł się na dole. Proste. A motywatorem niech będzie dobre, regionalne jedzonko. Bo przecież trzeba się porządnie zregenerować przed kolejną wędrówką.
 
Dolomiti di Sesto
Widok na miejscowość Sexten - Sesto

Szlaki w Alpach - Widok na Dolomity

Sprawdź też:

OSTATNIE

ARCHIWUM