Góry,
Góry Kamienne,
Góry Suche,
KGP,
Korona Gór Polski,
W Górach,
Waligóra
KGP - Waligóra 936 m n.p.m., Góry Kamienne/ Góry Suche - 30.11.2014
6.12.14
Ponieważ jesienna i deszczowo-wodnista aura wychodziła nam bokiem, a zaleganie na sofie jest najzwyczajniej w świecie nudne (nawet w kocowej bazie), zebraliśmy nasze szanowne dupeczki i dołożyliśmy kolejną górską cegiełkę do Korony Gór Polski.
Decyzja o niedzielnym wypadzie na Waligórę 936 m n.p.m., najwyższy szczyt Gór Suchych i całych Gór Kamiennych zapadła dość spontanicznie, jednak czas przedwyjazdowy spędziłam na mało spontanicznym przeglądaniu serwisów meteo, bo jakoś tak nie uśmiechało mi się taplanie w błotnych bajorkach. Aura zapowiadała się mroźnie i słonecznie - dla mnie bomba! Jak się jednak tego dnia okazało, nasze szczęście zrobiło sobie częściowe wolne i zapomniało o dorzuceniu słonecznego pakietu na wyjazd. W zamian uraczyło nas prognozowanym mrozikiem - yeah! oraz mglistą zupą - fuck!, która, na całe szczęście, w połączeniu z ujemną temperaturą zaczarowała trochę okolicę, zmieniając ją miejscami w prawdziwy Winter Wonderland. Ale po kolei...
Wrocławski poranek wita nas mglistą szarością i nie napawa zbyt optymistycznie, ale jesteśmy na takim głodzie górsko-wypadowym (ja w każdym razie), że decyzji o wyjeździe nie zmieniamy. W dodatku, w szafce czekała już zakupiona na tę okazję obowiązkowa wałówka wycieczkowa w postaci odpowiedniej ilości czekolady. No żal nie jechać. Czekolada, kanapki, termos z herbatą i już pakujemy się w naszą niebieską strzałę, by pomknąć w stronę Schroniska Andrzejówka na Przełęczy Trzech Dolin w Sudetach Wałbrzyskich.
Przez większą część dojazdu, mglista i mleczna szarość jest wręcz odpychająca. Niemniej jednak, im bliżej Wałbrzycha, tym coraz częściej okoliczne drzewa i trawy przywdziewają białe sukienki. Mimo mgły robi się bajkowo, a mój poziom zajarania osiąga poziom master.
Przejeżdżamy przez Rybnicę Leśną, mijamy kopalnię melafiru i dobijamy na parking przy schronisku, gdzie zostawiamy nasz krążownik. Wychodzimy na spotkanie z pierwszym górskim mrozikiem w tym sezonie - jupijajej!
Jako, że wejście ze schroniska na szczyt Waligóry zajmuje około dwudziestu minut w tempie fotograficzno-żółwim, decydujemy się na zrobienie spacerowej ósemki po okolicy, coby się dotlenić i popodziwiać oklejone szadzią i szronem krzaczory.
Buszująca w krzaczorach
Ruszamy z Przełęczy Trzech Dolin szlakiem żółtym, by po około czterdziestu minutach dotrzeć do znaków czerwono-niebieskich na rozwidleniu Pod Turzyną 835 m n.p.m..
Dalej przechodzimy przez Szczyt Turzyna 895 m n.p.m. i w tempie iście spacerowym, po kolejnych trzydziestu minutach jesteśmy pod schroniskiem, skąd znowu wchodzimy na szlak żółty i odbijamy w kierunku naszego celu - Waligóry. Góra nie powala wysokością. To kilkusetmetrowej długości grzbiet z łagodnym zboczem południowym. Jednak zbocze północne opada ostro w stronę Przełęczy Trzech Dolin. Nie muszę chyba wspominać, którędy dymaliśmy pod górkę. Tutaj też zaliczam potężną glebę, prawie wgryzając się zębami w uciekające spod nóg kamloty i wystające zewsząd świerkowe gałązki. Ale, spokojne wasze rozczochrane, paszczęka w całości. Jedynie spodnie delikatnie ucierpiały przy wyjątkowo akrobatycznym szpagacie. Stwierdzam zdecydowanie, że te małe pagórki zawsze dają mi najbardziej popalić.
#Lans na kamieniu
Skutki uboczne dotlenienia
Szczytujemy
Na szczycie trzaskamy dokumentującą fotę, ja się jaram śniegiem - tak, pierwszym w sezonie, takim cudownym, białym i... eureka - zimnym. Czas radości trzeba sobie jeszcze podkręcić, więc zarzucamy w paszczęki lekko zmrożoną czekoladkę. Mniam.
#Lans z krzaczorami
W pełni władz umysłowych...
Winter Wonderland
Rozdroże pod Waligórą
Schodzimy dalej szlakiem żółtym, by po niedługim spacerze dotrzeć do znaków: czarnego i niebieskiego, którymi wracamy do Schroniska Andrzejówka. Wchodzimy zagrzać tyłki i wszamać kanapki z herbatą. Schron przeżywa oblężenie zorganizowanych grup wycieczkowych, które dzień wcześniej sobie tam andrzejkowo imprezowały. Mimo to udaje nam się zabunkrować przy jednym ze stolików. Pojedzeni, dotlenieni, z uśmiechem dookoła głowy, pakujemy się w autko i wracamy do Wrocławia. Wypad, mimo mgły, jak najbardziej udany i choć trochę nakarmił naszego górskiego głoda.