Są miejsca, do których - gdyby nie określone zbiegi okoliczności - byśmy raczej nie dotarli, a już na pewno specjalnie się tam nie wybra...

W schronisku na Markowych Szczawinach miejscówkę mieliśmy do poniedziałku, a następnie teleportowaliśmy się do Jałowcówki. Głupio by jednak było tak się ze schronu zawinąć z samego rana i pognać od razu na dół. Co to, to nie.
W schronisku na Markowych Szczawinach miejscówkę mieliśmy do poniedziałku, a następnie teleportowaliśmy się do Jałowcówki . Głupio b...

Gdy dojechaliśmy do Zawoi Markowej było już dobrze po południu. Cudem udało nam się znaleźć miejsce na parkingu dla naszej błękitnej strzały. Zabraliśmy tylko potrzebne klamoty, zapłaciliśmy za wstęp do parku i ruszyliśmy na górę.
Tutaj duchota i wilgotność była jeszcze większa, więc już po chwili cali się kleiliśmy. I wcale nie do siebie. Dodatkowo, żeby nam umilić marsz, chmury zaczęły na nas sikać drobną mżawką. Nie tak miało być. Zdecydowanie nie tak. Ale nic to, idziemy. W końcu łazić, a nie stać, przyjechaliśmy.
Gdy dojechaliśmy do Zawoi Markowej było już dobrze po południu. Cudem udało nam się znaleźć miejsce na parkingu dla naszej błękitnej str...

Na przedłużony, sierpniowy weekend w Beskidach byliśmy napaleni (ja jakby bardziej, hue, hue) już na początku maja, kiedy to poczyniłam odpowiednią rezerwację noclegu. Od razu więc zaczęłam przebierać kopytkami, wygrzebałam z szuflady mapę i studiowałam ją z namaszczeniem godnym mnicha skupionego nad świętymi księgami.
Dodatkowo, kilka dni po zaklepaniu miejsca w schronie, dostaliśmy zaproszenie od gospodarzy Jałowcówki, o której mogliście poczytać w jednym z wcześniejszych wpisów. Tym sposobem długi weekend jeszcze bardziej nam się przedłużył i zaczął pretendować do drugiego urlopu. Swoją drogą, urlop co miesiąc? Dla nas bomba.
Na przedłużony, sierpniowy weekend w Beskidach byliśmy napaleni (ja jakby bardziej, hue, hue) już na początku maja, kiedy to poczyniła...
Po pochmurnej - ale, jakby nie było, sympatycznej - sobocie spędzonej na zdobywaniu Lackowej w Beskidzie Niskim, z nadzieją głupiej wyglądałam lepszej aury w niedzielę. I choć Piotruś studził moje zapały, ja się łudziłam do ostatniej chwili, że dane nam będzie podziwiać piękne obrazki ze szczytu Radziejowej - naszej kolejnej cegiełki do KGP.
Zima u progu wiosny
Nocą padało. Śniadanie również szamaliśmy przy akompaniamencie deszczowych kropli za oknem. Słabość, panie, słabość, a szarość jeszcze większa bez żadnych nadziei na rozpogodzenia. W dwóch słowach: dupa blada. Marzenia o pięknych widokach szczytowych zostały zastąpione przez mantrę - Niech chociaż przestanie padać to mokre gówno! Pliiisss! Na górze moje modły zostały wysłuchane tylko częściowo i ostatecznie skończyło się na tym, że opad nie był ciągły, a cykliczny. No i... zróżnicowany.
Yeti na Vibramie
Z Krynicy udaliśmy się w kierunku Piwnicznej-Zdrój. Z centrum miejscowości w kierunku Suchej Doliny i Przełęczy Gromadzkiej (Obidza) prowadzi szlak czerwony. Darowaliśmy sobie pokonywanie tego odcinka pieszo. Raz, że kapało z nieba mokre dziadostwo, a dwa, że większość szlaku biegnie wzdłuż asfaltowej drogi łączącej sąsiadujące ze sobą miejscowości. Plus minus trzy godziny po czymś takim to żadna frajda. Może przy innej pogodzie i z nadmiarem czasu postąpilibyśmy inaczej. Tym razem pognaliśmy naszą błękitną strzałę, ile można było, grzecznie zaparkowaliśmy (powyżej Bacówki na Obidzy) i stamtąd już ruszyliśmy na spacer, zostawiając za sobą deszcz, wkraczając w błoto po kostki, a po chwili przyjmując na klatę śnieg. I pomyśleć, że to był mój pierwszy śnieg w tym sezonie zimowym. :D Szał normalnie.


Widoki po horyzont i jeszcze dalej

Ta przejrzystość powietrza...
Z Przełęczy Gromadzkiej ruszamy dalej za znakami czerwono-niebieskimi, które po krótkim czasie rozchodzą się, a my mamy podążać szlakiem niebieskim w kierunku Wielkiego Rogacza /1182 m n.p.m./ Ze względu na wycinkę drzew połapanie się, gdzie odchodzi szlak niebieski, trochę nam zajęło i spowodowało, że nasze kopytka zażyły błotnego SPA. Z Wielkiego Rogacza na Radziejową jest już rzut beretem.

Normalny jestem. Ktoś wątpi?
Po kilkunastu minutach i zejściu w dół w towarzystwie wietrznej pizgawicy i zalodzonych gałęzi drzew jesteśmy już na Przełęczy Żłóbki. Teraz szybko w las i pod górę, by już za moment stanąć u stóp wieży wieńczącej szczyt Radziejowej. Z owej wieży miał się roztaczać przecudnej urody widok na Tatry. Niestety nie było nam to dane. <Płacz, zawodzenie i smutek wielki> To chyba pierwsza wycieczka, na której zrobiliśmy tak mało zdjęć. No ale mleko jest wyjątkowo mało fotogeniczne, a aparat wręcz domagał się ochrony przed tym marznącym deszczo-śniegowym opadem.
Na szczycie rozmawiamy chwilę z parą z Katowic i stwierdzamy jednogłośnie, że tylko oszołomy i wariaci przy takiej pogodzie wyłażą w góry. Cóż, jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma.
Szybkie zdjęcia, gorąca herbata antypizgawicowa i niezawodny batonik na koniec. Można ruszać w drogę powrotną, jednocześnie odgrażając się w myślach, że jeszcze tam wrócimy. Już przy sprzyjającej aurze, by bez przeszkód obfocić wszystko i nacieszyć oczy beskidzkimi krajobrazami bez mlecznej zasłony. Pytanie tylko, kiedy to nastąpi. :D

Po pochmurnej - ale, jakby nie było, sympatycznej - sobocie spędzonej na zdobywaniu Lackowej w Beskidzie Niskim , z nadzieją głupiej wy...
Górsko-szlakowy sezon 2016 w naszym wykonaniu uważamy za rozpoczęty <juhu!>, a jego otwarcie uświetniły dwa beskidzkie pagóry - Lackowa i Radziejowa. Wypad z drobnymi mankamentami pogodowymi, ale jak nie można na spontanie, to się bierze, co aura zafunduje w dniach zaplanowanych. Słońca brak, było za to tajemniczo, mgliście, chmurnie, błotniście i wilgotno.
Górsko-szlakowy sezon 2016 w naszym wykonaniu uważamy za rozpoczęty < juhu! >, a jego otwarcie uświetniły dwa beskidzkie pagóry -...