, ,

NA JEDNEJ LINIE - Wanda Rutkiewicz | Recenzja - Walka nie tylko ze sobą

14.10.14

Jeśli weźmiemy na tapetę zwyczajnego górskiego zapaleńca, wyjdzie nam obraz dość prosty: ot, entuzjasta, który ślini się na co ładniejsze widoki i przestrzeń. Z uśmiechem zdarza mu się skomentować wysiłek soczystym kurwamaciem i dodatkowym pytaniem: na cholerę tam leziesz?, by ostatecznie, po wdrapaniu się wyżej i spojrzeniu na wszystko z góry, odpowiedzieć: właśnie po to
By tam być, czuć, chłonąć. Po prostu. Bo góry są dla takiego ludka - dla mnie również - odskocznią, mają naładować radością i pozytywną energią, której ma wystarczyć do pokonywania chociażby pracowej codzienności. A to, że dodatkowo sprawdzą i bardziej ukształtują charakter to już zupełnie inna bajka. Taka, w której nastawiamy się na radosną aktywność, którą wypełniamy nasz czas wolny podczas urlopów, czy weekendów.

A co, jeśli góry przestają nęcić w ten najprostszy sposób? Co wtedy, gdy górskie wyjazdy stają się - obok oczywistej pasji - sportem, zawodem, wyzwaniem? Wtedy bywa różnie...

Wanda Rutkiewicz Na jednej linie Recenzja

Taki obrót górskich spraw miał miejsce w przypadku Wandy Rutkiewicz, osobistości, której raczej nikomu, kto choć trochę w górskiej tematyce się orientuje, przedstawiać nie trzeba.

Po kolei jednak. Skąd ta książka u mnie? Jakżeby mogło być inaczej - z zakupowego, książkowego amoku. Ale jak promo, to aż grzechem by było nie skorzystać. Kliknięte, kupione (z inną dodatkową - a co!), przyjechało. Moment trafienia książki w moje łapki mogę porównać do napalenia przed otwarciem czekolady - takie już moje skrzywienie. 
Książka jednak swoje musiała odczekać na półce, zanim się za nią zabrałam i muszę przyznać, że - aż dziw bierze - randka z nią nie była porywająca, mimo że nad wyraz długa. Nie spodziewałam się wprawdzie fajerwerków, bo to nie ten rodzaj literatury, ale mimo wszystko, czytając niektóre fragmenty, miałam delikatne poczucie czytelniczego niespełnienia. 

"Na jednej linie" miało być odbierane jak dziennik, jednak jest to wrażenie dość złudne. Być może dlatego, że treść - mimo że została zaakceptowana przez Wandę Rutkiewicz - została spisana praktycznie przez Ewę Matuszewską - przyjaciółkę Wandy. 

W zapisie brak mi było całkowitej chronologii. Otrzymujemy wprawdzie informacje o życiu Wandy, jej młodości, rodzinie, pierwszych fascynacjach różnymi dyscyplinami sportu, studiach i pracy zawodowej. Gdy jednak pojawia się już rozwinięty aspekt wysokogórski, wyprawy zdają się czasami mieszać, do tego stopnia, że nie wiadomo, czy dana wyprawa była już kolejną, czy też poprzedzającą wcześniej opisaną. Ten mankament spowodował, że kilkukrotnie odkładałam tę książkę, bo nie byłam w stanie się dostatecznie na niej skupić. 

Warto jednak sięgnąć po tę pozycję, bo pokazuje właśnie tę inną stronę pasji. Tę, która tworzy wyzwania, pompuje ambicję, uczy dzielić czas między pracę, a treningi. To opowieść o miłości do gór, które stały się całym życiem Wandy Rutkiewicz. Nauczyły wytrwałości, szacunku i pokory, jak również poczucia własnej wartości i umiejętności.

Nastrój nocy przed wejściem na szczyt jest uroczysty. Jutro nastąpi dzień wielkiej próby, chyba największej dla alpinisty. Już nie mam obaw i wątpliwości, czy starczy mi sił, czy podołam. Nie myślę nawet, ani nie zastanawiam się nad tym. Z góry bowiem założyłam, że dam radę i mam podstawy, by tak sądzić. [...] Jestem zdeterminowana i daje mi to poczucie wolności. Uwolniona od wszystkiego, co nie jest Górą i mną, wolna od strachu i obaw - bo nie mam już wyboru. Czekająca nam nie akcja likwiduje strach. Lubię to uczucie. Myślę, że jest to jeden z powodów, dla których się wspinam. W. Rutkiewicz

Życie alpinisty - kobiety - w tamtych czasach nie należało do najłatwiejszych. Kobieta często była postrzegana, jako najsłabsze ogniwo, dlatego też Wanda z całych sił walczyła nie tylko o to, by zdobywać szczyty i pokonywać własne słabości, stawiając sobie coraz to nowe wyzwania, ale również o uznanie w górskim, męskim towarzystwie. Upór i charakter stały się dopełnieniem jej umiejętności. Pomagały przetrwać trudy sytuacji ekstremalnych, ułatwiały otrząśniecie się po trudnych i traumatycznych przeżyciach, napędzały do walki z własnymi słabościami i górskim żywiołem, który mimo okazywanego mu respektu był celem do osiągnięcia.

Warto więc spojrzeć na góry z różnych perspektyw. Nie tylko od strony niesamowitych widoków, szamanego batonika na szlaku, czy powszechnie nielubianych tłumów, ale też od tej ekstremalnej, wymagającej wyrzeczeń i poświęcenia. Tej, która potrafi nagrodzić, by niedługo potem boleśnie doświadczyć, czy skarcić. 

Po przeczytaniu i zamknięciu książki obok naturalnej refleksji, która towarzyszy obcowaniu ze wspomnieniami, urodziło mi się też jedno pytanie: Czy mogłabym być, jak Wanda? Moja odpowiedź była bardzo szybka: Nie, jestem zdecydowanie zbyt wygodna. A jeśli już miałabym coś udowadniać, to tylko sobie. A Wy?

Sprawdź też:

OSTATNIE

ARCHIWUM