Góry wysokie, odkąd tylko człowiek sobie wymyślił, że będzie je eksplorował, fascynowały i przyciągały śmiałków bez przerwy. Wielu stawiało sobie za cel zdobywanie dziewiczych szczytów i wyznaczanie nań nowych dróg, by zapisać się złotymi zgłoskami w historii wspinaczki. Jednak wielkie przedsięwzięcia w miejscach ekstremalnych niosą ze sobą niebezpieczeństwo niepowodzenia i wyprawy tragiczne w skutkach dla ich uczestników.
Nie inaczej było w przypadku szczytu Haramosh - jednego z najwybitniejszych szczytów na świecie, gdzie pierwsza próba zdobycia miała miejsce w 1957 roku, cztery lata po zdobyciu Mount Everestu.
Haramosh. Góra bez powrotu
Sprawa ze szczytem Haramosh jest o tyle ciekawa, że do tej pory historia była w Polsce praktycznie nieznana. Jakieś bardzo wąskie grono zapewne wiedziało o tych wydarzeniach, ale zwykły zjadacz chleba zainteresowany tematem, choćby tylko z poziomu salonowej kanapy, kojarzyć będzie raczej relacje z wypraw m.in. na Mount Everest, Nanga Parbat, Broad Peak czy Manaslu. Podejrzewam, że reakcja na pytanie o Haramosh byłaby podobna do mojej - Co to za szczyt? Gdzie?
Tylko przypadek sprawił - Wacław Sonelski trafił na amerykańskie wydanie w tamtejszym antykwariacie i zadecydował o wydaniu na polskim rynku, że historia ekspedycji na Haramosh została w końcu wydana w Polsce i tym samym rozjaśnia temat i przybliża czytelnikom tę dotychczas dość tajemniczą górę. Tym sposobem trzymam w rękach książkę, która ukazała się niedawno nakładem Wydawnictwa Stapis.
Co ciekawe książka nie jest relacją, jakich wiele, spisaną przez uczestników czy uczestnika wyprawy. Historię przybliżył Ralph Barker - angielski autor literatury faktu. Pisał wprawdzie najczęściej o operacjach Royal Air force i Royal Flying Corps w czasie I i II wojny światowej oraz krykiecie, ale i proza spod zboczy Haramosha wyszła mu całkiem nieźle.
Choć autor nie przeżywał tego, co uczestnicy wyprawy, wysłuchał z uwagą opowieści tych, którzy powrócili i, posiłkując się zapiskami z dzienników, udało mu się przedstawić historię barwnie i emocjonalnie, pokazując czytelnikowi, jakie dramaty mogą rozgrywać się w sercu dzikiej, jeszcze niedawno dziewiczej przyrody.
"Haramosh. Góra bez powrotu" to książka pełna plastycznych, czasem wręcz kwiecistych opisów miejsc i krajobrazów, ale bez obaw, Barker to nie Orzeszkowa, więc, czytając, nie będziecie przytłoczeni 😉
Historii o pierwszej próbie zdobycia tego szczytu nie byłoby, gdyby nie to, że grupa oksfordzkich studentów wymyśliła sobie, że taka wyprawa to będzie coś, co pozwoli im nie tylko zasłynąć w środowisku, ale też umożliwi prowadzenie badań i obserwacji na dotychczas nieznanych terenach. Temu wszystkiemu towarzyszyło oczywiście romantyczne pragnienie bycia pierwszymi na tym szczycie.
Romantyzm bardzo szybko musiał ustąpić miejsca organizacyjnym i finansowym problemom, jakie zwykle wpisane są w organizację wypraw, a nie muszę chyba dodawać, że lata pięćdziesiąte sprawy nie ułatwiały.
Opisywane zachwyty nad przyrodą i potężnym masywem już na miejscu mieszają się z rozterkami i obawami, niesprzyjającą pogodą, rekonesansem drogi, sporami z tragarzami. Ta próba to swoiste, wysokogórskie syzyfowe prace, gdzie mimo chęci wiele rzeczy trzeba było zaczynać od nowa, tracąc siły i pogodę ducha. A nagroda za poniesione trudy, jak na złość, nie chciała przyjść.
W ostatnich rozdziałach książki autor dobitnie przedstawił dramaturgię całego przedsięwzięcia, która narastała od momentu podjęcia decyzji o odwrocie z wysokości 6500 metrów. Tutaj już, jeszcze czytając, można stawiać pytania, co można było zrobić inaczej, by ta wyprawa nie musiała być okupiona taką tragedią, o której zaważyły być może zbyt szybko podjęte decyzje, a może po prostu ironia losu.
Polecam uwadze na jesienne wieczory. Choć, jeśli sięgnięcie po tę książkę, z pewnością "rozprawicie się" z nią na jednym posiedzeniu. Udanej lektury 😊