, , ,

Bieszczady - Z Tarnicy przez Halicz i Rozsypaniec do Wołosatego

22.11.15

Bieszczady Szlak Góry

Z wyjątkowym ociąganiem opuszczamy szczyt Tarnicy, bo oczy nie mogą nasycić się rozpościerającą się zeń panoramą. Choć nasz główny cel został osiągnięty, to jednak plan na dzień przewidywał jeszcze więcej szlaku, widoków, przedreptanych kroków, zjedzonej czekolady i... wiatru. A duło wściekle, więc chwała wspomnianemu papu za to, że nam tyłki dociążyło i uratowało przed zwianiem.


Postuluję o takie wiaty na wszystkich szlakach




Z Przełęczy pod Tarnicą przemieszczamy się - a właściwie to przetruchtujemy, bo wiatr z górki pcha - na Przełęcz Goprowską /1160 m n.p.m./. Robimy małą przerwę na bułę i kabanosika, a górski głód przez chwilę każe nam się zastanowić na tym, czy aby na pewno nie mamy ochoty wdrapać się przy okazji na Krzemień /1335 m n.p.m./
Gdyby nie to, że jesień miała okolicę we władaniu, zmrok zapadał zbyt szybko, a wizje o wyjących wilkach i misiach gotowych na tourist-lunch-time pod osłoną nocy miały się w mojej głowie wyjątkowo dobrze, to byśmy poleźli. Rozsądek i wygoda jednak zdecydowały, że grzecznie powędrowaliśmy w kierunku Halicza /1333 m n.p.m./.


Jedno z wielu spojrzeń "przez ramię" na charakterystyczne siodło Przełęczy pod Tarnicą



Droga z Przełęczy Goprowskiej na Halicz miała nam zająć około godziny. Zeszło nam oczywiście trochę dłużej, no bo jak się tam nie zatrzymać i nie popatrzeć, kiedy tak pięknie dookoła. Co tam, że wiatr łeb urywał. Można było poćwiczyć, jak w tunelu aerodynamicznym. Mijamy wędrowców zmierzających w przeciwnym kierunków, ale im dalej jesteśmy od przełęczy, tym jest ich mniej.

Korzystamy więc z okazji, że nikt nie widzi naszych wygłupów, przypuszczamy atak na bardzo fotogeniczną skałę, którą przez chwilę okupujemy, uskuteczniając focenie okolicy.

 






Szczytowanie na Haliczu

Nim dotarliśmy na Halicz twierdziliśmy, że mocniej to już chyba wiać nie będzie. Pffff - stwierdził nam na przekór wiatr i zaczął pizgać ze zdwojoną siłą do tego stopnia, że ciężko nam było na szczycie ustać. Mimo wyjątkowo urokliwej miejscówki, nie bawimy tam długo, a przerwę na kolejny zastrzyk energii planujemy w bardziej cichym miejscu, gdzieś niżej.

W drodze na Rozsypaniec

Rzut oka na Halicz


Z Halicza na Rozsypaniec /1280 m n.p.m/ mamy około pół godziny. Czas mija szybko, a to ze względu na nasz delikatnie galopujący i pędzony wiatrem krok. W dalszym ciągu cieszymy się widokami, spoglądając wstecz z innej perspektywy na poznane wcześniej wzniesienia. Niby wszystko do siebie podobne, tonące w jesiennych rudościach, ale jednak różne i krajobraz pozwala zachwycać się sobą na nowo.
Z Rozsypańca jest już tylko w dół, ale nim dotrzemy do Przełęczy Bukowskiej /1110 m n.p.m./ minie jeszcze trochę czasu.




Wiata na Przełęczy Bukowskiej to nasz ostatni przystanek tego dnia. Korzystając z zacisza miejsca, siadamy na chwilę i odciążamy plecaki, a to oznacza, że niesiony dobytek ląduje w naszych brzuszkach #omnomnom. Rozmawiamy chwilę z napotkaną parą wędrowców, z którymi wcześniej się mijaliśmy w różnych miejscach i już do parkingu w Wołosatem schodzimy razem. Jeśli czytacie - pozdrawiam! Zawsze to lepiej, na okoliczność spotkania misia, stworzyć hałaśliwego kotleta z uczestników wycieczki niż być pojedynczą zakąską. 

Ja się wprawdzie trochę ociągam, bo wykorzystuję ostatnie tchnienia baterii aparatu. Zachód słońca zastaje nas na leśnym dukcie, więc o malowniczych widokach i pięknie podświetlonych chmurach, czy szczytach mogliśmy zapomnieć - cóż, taki urok tego szlaku. Udało się jednak ustrzelić kilka promyków przedzierających się przez chaszcze. 
Mimo faktu, że nogi właziły mi już konkretnie do tyłka, przyspieszyłam znacząco po tym, jak gdzieś w krzaczorach mi coś zaparskało, zamruczało, czy cholera wie, co zrobiło. Możliwe, że to parskał mój mózg wespół z wyobraźnią. Niemniej jednak kopyta dostały takiego doładowania, że w kilka chwil zagnały mnie do reszty towarzyszy.



Do parkingu w Wołosatem, gdzie dzielnie czekały nasze krążowniki, docieramy już w całkowitych ciemnościach. Pakujemy się i ruszamy na kwaterę. Tam czas na uczczenie naszych małych sukcesów koronnych. :)

Mapa Trasa Tarnica

Podczas, gdy ja zostaję i zajmuję się szykowaniem wykwintnej szamy pod postacią owianych wiatrem kabanosów, kładzionych na dżemie brzoskwiniowym i zagryzanych pełnoziarnistymi kromkami z tyrolską, reszta wycieczki wyruszyła w noc, celem zdobycia ambrozji górskich włóczęgów - piwa.

Piwo Ursa Bieszczady

Zadaniu sprostali, mimo że jedyny sklep w okolicy czynny był do godziny czternastej. Pobliski bar zawsze zna potrzeby wędrowniczków. Tym sposobem nabyli piwa z regionalnego browaru. Pyszniutke, orzeźwiające, no a jak się po nich spało... Żyć nie umierać!

Sprawdź też:

OSTATNIE

ARCHIWUM