, , , ,

Pieniądz rządzi światem, a fiakrzy Podhalem

14.11.14

Na temat mojego ostatniego niezadowolenia, dotyczącego górskich klimatów, produkowałam się w ramach wpisu na temat absurdalnego projektu schroniska po słowackiej stronie Tatr. Myślałam sobie, że absurdów na czas najbliższy wystarczy - naiwna ja. Miałam się nie wkurzać, być oazą spokoju i chodzącym kwiatem lotosu, bujanym przez niezmąconą toń jeziora, ale się kurzasz mać nie da, bo jak człowiek poczyta doniesienia spod samiuśkich Tater, to nóż się w kieszeni otwiera i gdyby tylko miał mi tam co uciąć, zapewne by to zrobił.


A pod Tatrami, a dokładniej na drodze do mekki klapkowiczów - Morskiego Oka, od jakiegoś już czasu fiakrzy prowadzą wojnę z resztą całego świata, czyt. ekologami, obrońcami praw zwierząt, a nawet turystami, którzy po górach chodzą 'z buta'. Temat nasila się każdorazowo, gdy na trasie pada koń, a niestety dzieje się to ostatnimi czasy zbyt często. Jak to bywa w takich sytuacjach, ludziska dzielą się standardowo na obozy - z jednej strony klapko-turyści, którzy po górach tylko i wyłącznie jeżdżą, z drugiej ci, którzy chcą bronić zbyt mocno eksploatowanych koni.

W tym wszystkim prowodyrzy całego zamieszania - fiakrzy ze swoimi zaprzęgami konnymi, tzw. fasiągami, którymi wożą rzesze turystów - zarówno tych spragnionych podhalańskich atrakcji, jak i tych leniwych oraz wstępnie narąbanych. Aby jeszcze upiększyć ten obrazek, dodajmy władze Tatrzańskiego Parku Narodowego, które przyglądają się temu wszystkiemu z boku, nie podejmując - co przykre - żadnych konkretnych środków, mających na celu uregulowanie sytuacji.

Jeśli nie zostanie to wszystko uregulowane urzędowo, to góralska samowolka nie będzie miała końca. Turyści będą gromadnie siadać na wozach, konie będą padać, jak padały. Grunt, żeby w kiesie ilość dutków się zgadzała. Nie ma się jednak co temu dziwić. Skoro jest popyt, to fiakrzy będą to wykorzystywać, wszak to ich praca i ich zarobek.
Kolejne protesty będą powodowały eskalację agresji, ale nic w temacie nie zostanie zrobione. Jedni i drudzy przyjadą, pokrzyczą, pobiją się, zrobią z siebie idiotów większych niż są i... nic.

Był wprawdzie pomysł wypuszczenia na trasę do Morskiego Oka meleksów. Biorąc pod uwagę chęć odciążenia zwierząt, można by temu pomysłowi przyklasnąć, jednak jeśli weźmiemy pod uwagę podhalańską tradycję, takie jeżdżące elektro-pudełka będą tam pasowały, jak pięść do oka, a nie o to przecież w tym chodzi, by oszpecić tatrzańskie drogi plastikiem.
Konie i fasiągi są tak wpisane w tamtejszy krajobraz, jak człowiek przebrany za misia na Krupówkach. Tak było, jest i niech tak będzie, ale bez szkody dla innych - nieważne, czy to człowiek, czy zwierzę.

Z mojego punktu widzenia, sposób jest jeden - ograniczyć na wozach liczbę przewożonych osób. Niby proste, ale nie dla fiakrów, dla których taki obrót sprawy zapewne wiązałby się ze spadkiem przychodów. Jeśli dołożyć do tego być może większe kolejki oczekujących na taki przewóz, to mamy kolejną wizję utyskujących turystów, którzy będą narzekać, że im się ogranicza dostęp do gór i tradycji.

Czy kiedykolwiek znajdzie się wyjście z tej, jak na razie, patowej sytuacji? Szczerze w to wątpię, choć nie ukrywam, że chciałabym się mile zaskoczyć rozwiązaniem, które usatysfakcjonowałoby wszystkich zainteresowanych. 

Sprawdź też:

OSTATNIE

ARCHIWUM