Wydawać by się mogło, że każdy wypad - długi, czy też krótki - to wydarzenie poza tym, że bardzo wyczekiwane, to pozytywne i bogate w nowe doświadczenia. I prawie tak jest. Prawie...
Istnieją bowiem jednostki, szumnie nazywające się podróżnikami, dla których podróż to synonim wylotu i przylotu samolotem, tudzież dojazd do miejsca przeznaczenia i na tym koniec. Atrakcyjności w tym tyle, co w moim przejściu z dużego pokoju do kuchni po kanapkę. Tacy delikwenci to przykład turystycznych ignorantów, którzy winy swoje rok, rocznie powielają i żadnej skruchy nie okazują, a grzeszą, oj grzeszą...

#1 Ignorancja i brak zainteresowania miejscem, do którego się udają
Rezerwują pobyt (często nie potrafią odpowiedzieć, do jakiego miasta dokładnie się udają - nazwa państwa to ich szczyt wiedzy), pakują swoje manele i lecą/ jadą. A na miejscu okazuje się, że nie mają o niczym pojęcia. Są obrażeni na panujące obyczaje, zdziwieni zachowaniem miejscowych, tym, że w rejonach nadmorskich też może być pod górkę, a nawet faktem, że na obiad nie dostali schabowego - a wiadomo, że schaboszczak i kapucha to rzecz święta.
#2 Niekorzystanie z map i przewodników
I nie mam tutaj na myśli uczenia się na pamięć dróg, szlaków, czy umiejscowienia danych atrakcji. Mapa, czy przewodnik oprócz tego, że czasami mogą uratować tyłek, gdy się zaplączemy w obcym miejscu, to stanowi olbrzymie źródło wiedzy i podsuwa gotowce, które możemy wykorzystać, jeśli na drugie imię nam Ignorancja & Roztargnienie. Niestety, ale z moich obserwacji wynika, że punkty #1 i #2 chyba zawsze idą w parze.
#3 Chlanie i żarcie do upadłego
Bo all inclusive, bo zapłacili, bo mają w pakiecie. A skoro tak, to opierniczą i wysiorbią wszystko łącznie z zastawą stołową i resztką krwi kelnerskiej załogi.
#4 Uprawianie dzikich biegów do wejścia do samolotu/autobusu, etc.
Czasami się zastanawiam, czy zakupiony bilet to nie jest jakaś wejściówka, mająca na celu eliminacje do biegów sprinterskich na przestrzeni kolejnych 10 lat ramię w ramię z Usain'em Bolt'em. W momencie, gdy oczekiwany środek lokomocji zaczyna zbliżać się do miejsca załadunku gawiedzi, cały - wcześniej dość ospały - tłum w cudowny sposób ożywa i szykuje się do startu i walki na śmierć i życie, coby wyhaczyć niepowtarzalną miejscówę przy oknie i na dodatkowym miejscu pieczołowicie posadzić bagaż.
I o ile rozumiem dziką walkę o miejsce w przypadku PKP (były czasy, że mogłam uchodzić za Panią-Żelazny-Łokieć), które podstawia dwa wagony na tłum zalegający na pół dworca, tak dzikości takiej i napalenia w przypadku wsiadania do autobusów dalekobieżnych i samolotów (które przecież nie zabiorą więcej ludków niż biletów sprzedano i każdy będzie siedział) nie ogarnę chyba nigdy.
#5 Leżenie plackiem na plaży/ przy basenie, etc.
Relaks to rzecz jak najbardziej zrozumiała, szczególnie, gdy człowiek już ostatkiem sił dotrwał do urlopu. Jedni się relaksują w czasie opalania, inni podczas zwiedzania, ale smażing trwający tydzień albo dwa to dla mnie jakieś nieporozumienie. Płacić konkretną kasę, żeby poczytać (albo nawet nie) gazetę na plaży, albo walnąć drinka przy basenie - no urlop na wypasie! Tak to ja się mogę pourlopować na balkonie albo RODOS (Rodzinne Ogródki Działkowe Ogrodzone Siatką) za free. A gdzie jakieś zwiedzanie, poznawanie nowego, kosztowanie lokalnej kuchni, wałęsanie się po miejscowych zakątkach, zdjęcia?
#6 Nieopuszczanie pokoju/ hotelu przez cały pobyt
To jeszcze gorsze niż całotygodniowy plażing. Nie ma to jak wykupienie pobytu w zakątku przecudnej urody i spędzenie go całego w obrębie hotelu, a w najgorszym przypadku pokoju (znam takie przypadki - serio!) uskuteczniając turystyczną grzeszność z punktu #3.
#7 Roszczeniowa postawa
W myśl zasady - płacę to wymagam. Staropolskiej kuchni w krajach islamskich, białego piasku na żwirowych plażach, płaskich gór, ciepłej wody w Bałtyku, braku Rosjan, Brytyjczyków, czy innych nacji, zawsze dobrej pogody i najlepiej kłaniającego się w pas personelu.
Kolejność powyższych punktów jest przypadkowa, a ich ilość - mimo 7 w tytule - nieograniczona, więc wrzucajcie swoje typy turystycznych grzeszków w komentarzach. Jestem przekonana, że powstanie tutaj całkiem ciekawy portret turystycznego grzesznika.
A tymczasem lajkujcie, podawajcie dalej i... nie grzeszcie. :)
A tymczasem lajkujcie, podawajcie dalej i... nie grzeszcie. :)
Zdjęcie pochodzi z pixabay.com, CC0, ThePixelman
24 komentarze
Świetny post, zgadzam się ze wszystkim we 100 procentach. Najbardziej mnie denerwuje właśnie ignorancja niektórych turystów wyjeżdżających do dalekich krajów bez żadnej wiedzy na temat historii i panującej tam kultury. A i jeszcze co mnie zawsze wkurza i co jest przypadkiem tylko ludzi ze "wschodu Europy", to klaskanie w samolotach, wiocha straszna. Pozdrawiam ;-)
OdpowiedzUsuńTo klaskanie w samolotach chyba wzięło się z filmów katastroficznych i programów typu "Katastrofa w przestworzach", bo chyba nikt sam z siebie nie wpadłby na to, by klaskać po lądowaniu. Pamiętam, jak leciałam po raz pierwszy - lot krótki, bo do Dortmundu, po lądowaniu oczywiście oklaski - zupełnie nie wiedziałam, co się dzieje, czemu wszyscy klaszczą, patrzyłam się na ten obrazek w osłupieniu. Dopiero ktoś mnie potem uświadomił, że to klaskanie to taka dziwna przypadłość niektórych. :)
Usuń"Wymagam braku Rosjan" - hahaha, to mnie powaliło :)
OdpowiedzUsuńNie mam nic do dodania, poza amen - sama znam osobników, którzy tak właśnie spędzają wakacje :)
Z tymi Rosjanami to tak na serio. Znajoma pracowała w biurze podróży i opowiadała, że ludzie potrafili to podawać, jako przyczynę reklamacji (w sensie, że za dużo rzeczonych obywateli było w ich hotelu i okolicy) po powrocie. :D
UsuńDokładnie. Chociaż przyznam się nieskromnie, że i ja uwielbiam wszędzie zjeść popularnego schaboszczaka. I właśnie nie przepadam za takimi ludźmi (jak w poście), a tym bardziej jak oni np. naśmiewają się z tych bardziej doświadczonych, czyli takich, którzy przygotowani są na swoje wakacje, wiedzą gdzie jadą/lecą, co będą na nich robić. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńLubić zjeść schaboszczaka, to jeszcze nie grzech. Ja też lubię. :) Ale jak go gdzieś nie będą serwować, to się na miejscówkę nie obrażę. :)
UsuńOj tak, dokładnie :) Również zgadzam się w 100%. Miłym ukłonem w stronę gospodarzy jest nauczenie się paru słówek w ich rodzimym języku - często ułatwia to nawiązanie kontaktu :)
OdpowiedzUsuńCo do słówek - zgadzam się. Nawet jeśli nie będzie to ułatwienie kontaktu, to zawsze może być pomocne w ogólnym zwiedzaniu, bo w niektórych miejscach napisy, wskazówki, etc. są wyłącznie w języku lokalnym, bez angielskich dopisków.
UsuńTeż znam takich "turystów" i zupełnie ich nie rozumiem! Ale przyznam szczerze, że lubiłam być na przedzie kolejki do samolotu, żeby zająć miejscówkę przy oknie - jednak nie była to krwawa walka na śmierć i życie. ;)
OdpowiedzUsuńNajgorsze jest to, że tacy roszczeniowi, jak w #7, próbują przekonać do swoich "racji" innych. Będąc kiedyś na wycieczce zorganizowanej przez biuro, współczuliśmy aż naszej rezydentce, bo troje wczasowiczów było tak upierdliwych, że ciągle do niej z czymś szli i jeszcze próbowali nas nagabywać (a dla nas wszystko było ok). A to śniadanie nie takie, a to do plaży za daleko, a to obsługa za wolna i mógłbym tak wymieniać i wymieniać. Jakbym miał się takimi rzeczami przejmować, to bym wolał w domu siedzieć.
OdpowiedzUsuńA niech mi ktoś wytłumaczy, co to za urlop, który spędza się poza tym, że w pokoju, to jeszcze przed telewizorem. I nie piszę tutaj o sytuacji, gdzie pogoda się wysypała i leje przez tydzień. To jest poza zasięgiem mojego rozumowania.
OdpowiedzUsuńZnam takich, co się potrafią wykłócać o to, że TV w pokoju jest za małe :D
UsuńZawsze zadziwiają mnie zdjęcia z wakacji wrzucane przez niektórych na facebooka, gdzie jedyną atrakcją wyjazdu są drinki z palemką wypijane przy hotelowym basenie.
OdpowiedzUsuńA w ostatecznym rozrachunku potem nawet na te drinki narzekają. :D
UsuńPodpisuję się pod Twoim wpisem rękami i nogami ;) Sama właśnie niedawno wróciłam z urlopu i spotkałam przedstawicieli chyba wszystkich zaproponowanych przez Ciebie grup. Straszne i niezrozumiałe jest dla mnie takie spędzanie wakacji.
OdpowiedzUsuńMasz 100% racji. Po co ktoś daleko gdzieś jedzie, żeby tylko przez tydzień na plaży się smażyć?
OdpowiedzUsuńDo tego wystarczy balkon... ewentualnie można pójść nad Wisłę :P
Co za ignorancja! :/
Pozdrawiam
A słyszałaś o zwiedzaniu " na Chińczyka"? Robisz tysiące zdjęć jedno za drugim, a dopiero w domu gdy je oglądasz to widzisz co zwiedzałaś.
OdpowiedzUsuńJa się śmieję z siebie, że ze mnie Japończyk, jeśli chodzi o zdjęcia. Ale zawsze mam plan, co chcę focić, robię to świadomie i nie przeszkadzam innym (w sensie nie wpierniczam się w kadr), którzy chcą zdjęcie zrobić.
UsuńCelne uwagi:) Podczas pobytu w Hiszpanii w zeszłym roku mogłabym w ciągu 5 minut znaleźć osoby, które grzeszą na wszystkie wymienione wyżej sposoby. Najbardziej rozbrajali mnie ludzie, którzy o 7 rano schodzili na basen. "rezerwowali" sobie leżaki kładąc na nich ręczniki i szli sobie na śniadanie, by spokojnie później zalec przy basenie do samego wieczora. Za każdym razem, gdy wracaliśmy do hotelu czy z niego wychodziliśmy, to te same osoby były nad basenem. Ani razu nie byli na plaży, choć morze było 400 metrów od hotelu. Wątpię, żeby zwiedzili miejscowość, nie mówiąc o odwiedzeniu Barcelony, która była rzut beretem od miasta naszego. Normalnie ręce opadały;)
OdpowiedzUsuńRezerwacja "na ręcznik" to szczyt, szczytów. Co najmniej, jakby to był jedyny cel wyjazdu.
UsuńPojechałam kiedyś z rodzicami i siostrą na wakacje do Chorwacji. 2 tygodnie leżenia i smażenia się na plaży. Jedynym wysiłkiem, na jaki się zdobywałam, było rozkładanie i składanie kocyka na plaży. To były najgorsze wakacje w moim życiu.
OdpowiedzUsuńZdecydowanie zgadzam się z Tobą. Jednak takich grzeszników jest pełno. Mimo, że każdy z wymienionych grzechów jest powszechny, to chyba najbardziej nie rozumiem ludzi, którzy jadą za granicę i siedzą cały wyjazd przy basenie. Nawet na plażę nie pójdą, bo za daleko. Przecież żeby posiedzieć przy basenie wcale nie trzeba nigdzie wyjeżdżać. No i "Polaczki", którzy wykupili all inclusive.
OdpowiedzUsuńOstatnio znajomy wrzucił zdjęcia na fb z wakacji w Turcji.On i 10 piw. Bo za darmo. Ogólnie ze zdjęć wychodzi, że jego jedyną rozrywką jest basen, drinki i dyskoteki. Wakacje marzeń...
http://geocachingpomojemu.blogspot.com/
Mieszkam w turystycznym regionie we włoskich Alpach i grzechy 1 i 2 widuję często wśród wszelkiej maści i narodowości turystów. Pozdrawiam :-)
OdpowiedzUsuńJako pilot wycieczek (z wyboru objazdowych, nie tych plażingowych), a w poprzednim wcieleniu pracownik biura podróży słyszałam już tyle reklamacji i "reklamacji", że do dzisiaj mi się śnią po nocach w charakterze komedii ;)
OdpowiedzUsuńAle takich, co tu ich opisali, nie życzę nikomu :D
Najbardziej upierdliwe skargi ever. http://www.huffingtonpost.com/blogdramedy/idiotic-travel-complaints_b_4073107.html