, , ,

Nasza Korona Gór Polski - Misja w rytmie slow zakończona

20.9.17

Korona Gór Polski KGP

Tam-tararam-tadam! W końcu możemy to napisać - Korona Gór Polski padła naszym łupem. I choć jej kompletowanie wyjątkowo rozwlekło nam się w czasie, to po wpłęznięciu na ostatni ze szczytów - Chełmiec - jakiś taki szerszy banan na gębach nam zagościł. W końcu dwadzieścia osiem różnych szczytów to nie w kij pierdział. 😊

Dlaczego Korona Gór Polski?

Nie zliczymy, ile razy padało to pytanie pod naszym adresem. W zasadzie nie mamy tez na nie jednoznacznej odpowiedzi. Niemniej jednak w tym krótkim podsumowaniu uzewnętrznimy się trochę, opowiadając, skąd w ogóle ten pomysł i co z niego wynikło.

Bo wiecie, albo i nie, że człowiek - i my się tutaj zaliczamy w  całej  rozciągłości - to stwór taki, co to lubi sobie poukładać różne rzeczy w łepetynie, plan stworzyć, a potem, krok po kroku (albo świńskim truchtem - co kto lubi) sobie wszystko realizować. I choć może nad naszą organizacją moglibyśmy jeszcze popracować (ale nam się nie chce, bo mamy lepsze rzeczy do roboty), to nie mamy problemów, by coś fajnego nie tylko zaplanować ale i zrealizować. Tacyśmy zdolni!

Pomysł na skompletowanie Korony Gór Polski (KGP) zrodził się zupełnie spontanicznie i był efektem jednej z wielu nocy, kiedy to sen nie chciał przyjść, a próby ułożenia się w fikuśny naleśnik nie przynosiły oczekiwanych (czyt. sennych) efektów. W sumie to strach pomyśleć, co mi jeszcze pod osłoną nocy do łba przyjdzie i realizować się każe. 😂

Pomysł pomysłem, ale od początku korona nie była traktowana przez nas jako wyzwanie. Nie w głowie nam były rekordy - przebiegnięcia, czy najszybsze wejścia na wszystkie szczyty. Skompletowanie korony miało być celem pośrednim. Miało wskazać drogę, podrzucić kierunek wyjazdów w miejsca, do których pewnie byśmy nie trafili. Zapewne to znacie - bo za daleko, bo nie po drodze, bo czasu mało i lepiej wyskoczyć gdzieś bliżej. Zdobywcami mieliśmy zostać zupełnie przy okazji.

Korona Gór Polski (KGP) - Czy było warto?

Dziś, z perspektywy czasu, jaki upłynął odkąd postawiliśmy kopytka na pierwszym ze szczytów koronnych, możemy powiedzieć, że KGP to dla nas dwadzieścia osiem zupełnie odmiennych i różnorodnych miejsc, z których wracaliśmy naładowani energią i pokładami emocji. To czas niezliczonych spotkań i rozmów z przypadkowymi ludźmi, z którymi zdawało się, że znamy się wieki.

Korona (jak i każdy inny okołogórski wypad) to też pochłonięte na legalu kilogramy czekolady i wafelków oraz hektolitry wypitej herbaty, która niezawodnie podnosiła morale w chwilach, gdy świat dookoła pizgał złem. To godziny czytania map, śledzenia prognoz pogody, wyszukiwania najlepszych szlaków.

Na dodatkową radość niewątpliwie złożyły się tysiące kilometrów przejechanych jak i tych zrobionych pieszo - nierzadko w błocie, śniegu, po średnio współpracujących kamlotach, krokiem dupno-posuwistym, na tyłku i w złym kierunku. Zawsze coś się działo, za każdym razem było inaczej. Nawet jeśli szczyty znajdowały się w pasmach, wydawać by się mogło, podobnych do siebie. 
Przyroda dbała o naszą rozrywkę. A to stromym stokiem, w który najlepiej by się było wgryźć, a to wylewającym potokiem, którego na naszej drodze miało nie być, a to zwisającymi akurat na wysokości paszczy pająkami, a to stadkiem dzików, które szczęśliwie nie brały nas za żołędzie. W pakiecie dorzucała wiatr siekący po twarzy, deszcz zlewający do gaci, słońce rozwalające swym gorącem na łopatki, śnieg pochłaniający talerzyki kijków i nogi po sam tyłek.
A to wszystko zawsze po zbyt krótkich nocach i zbyt wcześnie tarabaniących budzikach.

Korona Gór Polski to MY!

Z całą swoją celowością, nowymi miejscami i zróżnicowaniem krajobrazów KGP i tak nie byłaby kompletna, gdyby nie my. Bo jej kolekcjonowanie to czas dla nas. Czas na rozmowy w spokoju bez codziennego pośpiechu, sprzeczki i złości (bo przecież moja wersja szlaku jest zawsze najlepsza 😂), bliskość, wsparcie, dzielenie się czekoladą, szerokie uśmiechy i soczyste japierkurwadole, gdy obrana ścieżka znikała z oczu lub pakowała nas w jakieś bagno.
To czas wygibasów, wygłupów i sesji zdjęciowych, gdzie za statyw robiły i plecak, i kamienie, i moje ukochane słupki graniczne.

Było warto bez dwóch zdań. Tym bardziej, że i wśród Was jest całkiem pokaźna gromadka, która ów projekt realizuje, więc i okazji do wymiany spostrzeżeń i wrażeń jest sporo, a o to w tym wszystkim przecież chodzi, prawda?

A co teraz? Czas pokaże. Piter wprawdzie na następny czelendż zarządził leżanking i kanaping, ale co poniektórzy już nam tutaj podszeptują o Koronie Europy (Śnieżkę i Rysy już mamy, więc nie ma to tamto 😊). Na ten moment napiszemy, że to za wysokie progi, choć nie powiem, że nie pokusiłabym się o jakiś większy i przystojny pagór.

Sprawdź też:

OSTATNIE

ARCHIWUM