, , , , , ,

KGP - Chełmiec 851 m n.p.m., Góry Wałbrzyskie - 27.08.2017

31.8.17

Krzyż Chełmiec

Z założenia miała to być spokojna i leniwa niedziela, więc gdy z samego rana z przerywanego snu wyrwały mnie upierdliwy dzwonek i wibracja budzika zamiast wstawać miałam ochotę przekulać się tylko na drugi bok i wyspać na zapas. Odrzuciłam jednak tę myśl. 
Porzuciłam nawet tę sugerującą włączenie drzemki w telefonie i wstałam, by w stylu średnio radosnego zombiaka poczłapać w kierunku szafy z plecakiem. Bo wiecie, potrzeba, by coś zaliczyć była wielka. Prawie tak wielka, jak ten nieszczęsny pagór, który nam został do odhaczenia w KGP.

Chełmiec /851 m n.p.m./ w Górach Wałbrzyskich - bo o nim mowa - pagór, który towarzyszył mi w zasadzie od zawsze (wszak w Wałbrzychu spędziłam kawał życia), i który oglądałam praktycznie codziennie z okien szkoły. Nawet ze trzy razy byłam na nim wcześniej, bo i na ognicho i na wagary się nadawał. 😊 Potem omijałam szerokim łukiem, bo to w sumie miejscówka, która widoków nie oferuje, a las to przecież każdy widział. Niemniej jednak rowerem tam można pohasać, a i biegacz będzie miał używanie.

Jakby jednak nie było, ostatnia cegiełka do naszej korony została dołożona. Mimo, że to pagór niepozorny, jakich wiele, to moja wewnętrzna łamagowatość zadbała o dodatkowe atrakcje. Ale nie uprzedzajmy faktów.

Spokojnym spacerem opuściliśmy Szczawno-Zdrój i niebieskim szlakiem ruszyliśmy ponad zabudowania aż do granicy lasu i dalej już pod osłoną drzew i krzaczorów na szczyt.



Późnoletnie słońce w połączeniu z gęstym drzewostanem zadbało o małe SPA dla nas, urządzając nam niezłą saunę przy podejściu. W gratisie mamcia natura postanowiła zaprzyjaźnić nas z tabunem upierdliwych much i żarłocznych komarów, które usiłowały sobie zrobić ze mnie stołówkę. Właściwie nie powinno mnie to dziwić, bo dla lesbijskich komarzyc zawsze byłam obiektem westchnień, więc leciały na mnie wściekle. Ale żeby aż tak?!

Gdy tylko wmaszerowaliśmy na górę, szczytująca nań grupka turystów powitała nas radośnie w te słowa:
Pieczątki nie ma, bo panu od wieży się zachorowało...
Cóż, bywa i tak. Przez tyle lat na szczycie wstępu do i na wieżę nie było, więc specjalnie nas to nie przejęło. Ot, tradycja zachowana. Niemniej jednak obecnie na wieżę można wejść, pozbywając się z sakiewki 4 złociszy za bilet normalny i 2 złociszy za ulgowy. 😊 Nam pozostało wciągnąć jakieś papu i strzelić foty dokumentujące tę jakże poważną wyrypę, na której obyło się bez poręczowania i zakładania obozów pośrednich. 😂
Po szybkiej szamie nie pozostawało nic innego, jak zarządzić powrót, a że planowaliśmy zrobić małą pętelkę, to władowaliśmy się na szlak zielony (dosłownie i w przenośni), by dotrzeć do Lubomina i dalej żółtym do Szczawna.

Właściwie od razu pożałowaliśmy tej decyzji. Nikt, absolutnie nikt, chyba tamtędy nie chodzi, bo krzaczory przytulały się do nas zachłannie, raz po raz chwytając za ręce, kopytka i włosy (serio, chyba naprawdę opitolę się na krótko). A gdyby mało mi było obściskiwania się z jeżynami, to do kompletu koncertowo obiłam sobie mój drogocenny tyłek po tym jak z gracją niepełnosprytnej kozy wywinęłam orła na ubłoconych kamlotach. Brawo ja!
Jeśli dołożyć do tego pchające się do paszczy i oczu owady mój maks pseudoradości był na wyciągnięcie ręki, dlatego też po uprzednim przedarciu się przez chaszcze na części szlaku zielonego, zarzuciliśmy pierwotny pomysł o dotarciu do żółtego i trochę na szagę przebiliśmy się na powrót do niebieskiego, którym już zeszliśmy na dół.




Tym sposobem zakończyliśmy nasz koronny epizod i z chęcią zawnioskujemy, by Chełmiec zastąpić Borową, która notabene jest od niego wyższa i powinna się w KGP znaleźć. A tymczasem pora wymyślić jakiś kolejny czelendż. 😊 Jakieś pomysły i sugestie?

Sprawdź też:

OSTATNIE

ARCHIWUM