W ostatnim sopocko-helskim poście zapowiadałam Wam odwiedziny w Gdyni. Musicie się jednak uzbroić w odrobinę cierpliwości i poczekać do następnego wpisu. Choć Gdynia to całkiem sympatyczne portowe miasto, to są na tym ziemskim padoku rzeczy ważne i ważniejsze. Do tych ważniejszych zdecydowanie należy miłość, a moja odwieczna sympatia do Borussii Dortmund doskonale się tutaj wpisuje.
Zestaw meczowy
Gdy pojawiła się - niepotwierdzona jeszcze - informacja, że BVB planuje towarzyski mecz testowy we Wrocławiu, cieszyłam się jak wyposzczona kobieta na widok długo nie widzianego kochanka. Gdy wstępna radocha delikatnie opadła, pojawiło się pytanie: "Ale, jak to planuje? To musi być pewne! Bo jak nie, to się pochlastam!" I tak przez kilka (a może nawet kilkanaście) dni molestowałam wszystkie możliwe strony www, na których mogłaby się pojawić pożądana przeze mnie informacja potwierdzająca planowane wydarzenie. Doczekałam się i bilety zostały zakupione z prędkością światła - najlepsze zakupy ever!. Jarałam się, oj, jarałam się bardzo. :D
Tym sposobem, po ośmiu latach, jakie upłynęły od mojej wizyty w Dortmundzie na Signal Iduna Park, czas na meczową randkę numer dwa, tym razem na Stadionie Wrocław. No żyć, nie umierać - nie mogło mnie tam zabraknąć. Pozostało oczekiwanie na szósty dzień sierpnia, potem tylko szybkie sprawdzenie meczowej check listy: koszulka, flaga, bilety i można było ruszać.
Na miejscu tłum. Jak na mecz towarzyski, frekwencja godna pozazdroszczenia, ok. 34 tyś. sprzedanych biletów. Ciekawe za czyją sprawą bardziej, Borussii, czy Śląska? Ja obstawiam jednak udział czarno-żółtych.
Na trybuny docieramy, gdy trwa rozgrzewka, do rozpoczęcia nie było więc już dużo czasu. Siadamy i dociera do mnie, że zakup biletów akurat w sektorze 221, mimo dobrej widoczności na murawę, etc., nie był do końca trafionym pomysłem. To znaczy pomysł byłby świetny, gdyby mecz rozpoczynał się o godzinie 20-tej, tak jak to było pierwotnie planowane. O 17-tej jednak czekała na nas słoneczna patelnia, a wiecie jaką ja "miłością" pałam do gorąca. Myślą przewodnią było więc: Tylko się nie porzygaj, tylko się nie porzygaj. Ale, czego się nie robi dla piłkarskiej miłości - wytrwałam na tej patelni, choć na koniec czułam się jak frytka duszona na starym oleju.
Samo wydarzenie zapowiadało się pozytywnie. Wielu kibiców w nastrojach iście piknikowych. Na trybunach rodziny z dzieciakami - takie spotkanie to możliwość bezpiecznego zabrania dzieciaka na stadion, bez obaw, że będzie świadkiem dzikich burd pseudokibiców. Wszak mecze towarzyskie nie są po to, by generować negatywne emocje. To ma być test, sprawdzenie ustawień przed sezonem - trener Klopp miksował, ile się dało. Strzelone bramki (sztuk 3) były autorstwa nowych nabytków BVB, co cieszy niezmiernie i zapowiada walkę w Superpucharze Niemiec z największym rywalem Bayernem - fuj - Monachium.
Jürgen Klopp
Koniec meczu
Mecz nie był wprawdzie porywający, widać było przepaść, jaka dzieli drużynę z Ekstraklasy od tej z Bundesligi. Nie mówię tutaj nawet o samych składnych akcjach, ale chociażby o szybkości i ogólnym poruszaniu się po boisku. A może Śląsk miał tego dnia wszystko w dupie? Tego nie wiem, porównania też nie mam, bo naszej Ekstraklasy podwórkowej nie śledzę.
Nie byliśmy świadkami szybkich akcji i dzikich rajdów z piłką pod pole karne, nie było wkurzających fauli, był za to sędzia, który nie ogarniał spalonych - od razu przypomniały mi się mundialowe sytuacje, kiedy to sędziowie właśnie dawali ciała w tej kwestii.
Trybuna B - Oprawa Śląska
Kibice, a właściwie chyba Ultrasi Śląska, zadbali o oprawę meczu - na trybunie B się działo. Trzeba im oddać, że efekt wizualny był przedni i wszystko było cacy, dopóki nie zaczęły lecieć pseudokibickie hasła: "Jebać Borussię" i "Jazda z kurwami" Mogli sobie zachować wspomniane hasła na mecz z drużyną, z której kibicami normalnie idą na kosy, na meczach, na których nie ma takiej ilości dzieciaków. Trwało to niedługo, ale niesmak pozostał. Mało tego, po takiej akcji mieli czelność przejść się po trybunach i prosić o wsparcie dla klubu na kolejne odprawy - żenada!
Na całe szczęście reszta zgromadzonych sympatyków obu klubów pokazała, że wie, o co w kibicowaniu chodzi, a żółte koszulki nie utonęły w zielonym morzu barw Śląska. Miłe, sportowe popołudnie - idealne na reset po pracy.
Co do ogólnej organizacji - w porządku. Sprawna sprzedaż biletów online i na miejscu. Przepływ ludzi na bramkach bezproblemowy, ale komunikaty podawane przez mikrofon/głośnik zupełnie niezrozumiałe - niczym zapowiedź samolotu na lotnisku w kultowym filmie "Miś".
Emocje opadły, można czekać na otwarcie sezonu. A tymczasem, pora na planowanie rewizyty w Dortmundzie. Mam nadzieję, że uda mi się to zrobić szybciej niż za osiem lat. :D Mąż zapowiedział wypad na wiosnę - zobaczymy. :)
W ostatnim sopocko-helskim poście zapowiadałam Wam odwiedziny w Gdyni. Musicie się jednak uzbroić w odrobinę cierpliwości i poczekać do na...