Zimowa aura w górach sprawia, że ośnieżone szczyty prezentują się majestatyczniej niż w innych porach roku, zdają się być bardziej surowe ...
Pomijając zimną Wielkanoc, wiosna wali drzwiami i oknami. Dzisiaj nawet spotkałam małe, latające bzyczątko zwane pszczółką. Z uwagi na moją alergię ominęłam zasięg lotu owego stworzonka szerokim łukiem, coby go w jakimś amoku nie chlasnąć czymś, co by mi w rączęta wpadło. Wszystkie możliwe drzewka, krzewy i inne chaszcze się zielenią i nic ich już nie powstrzyma przed zalewaniem świata tym kolorem nadziei :D Ale że ja jestem normalnie nienormalna, to te wszystkie kolorki i latające żyjątka na mnie wrażenie robią średnie. W związku z tym myślami przenoszę się w Tatry, w bardziej śnieżne i mroźne okoliczności przyrody.
Po nie udanym wejściu na Kozi Wierch dzień wcześniej nie straciliśmy animuszu, żeby podreptać dalej, tym bardziej, że pogoda była wyjątkowa. A może to nie pogoda była wyjątkowa, tylko my mieliśmy wyjątkowe szczęście, że tak się wstrzeliliśmy między gorsze fronty :D Jakby nie było, trzeba było to wykorzystać maksymalnie.
W planach było podejście na Szpiglasowy Wierch, ale z uwagi na to, że pokrywa śnieżna w tamtym rejonie była średnio stabilna i co chwilę ktoś informował o sporych osunięciach mas śniegu, wybraliśmy Przełęcz Zawrat (2158 m n.p.m.).
Świnica i Zawratowa Turnia. Zawrat był naszym celem.
Uparcie trzymałam kciuki, aby moje raki tym razem miały ochotę na współpracę. Udało się.
Standardowo wyruszyliśmy z pięciostawiańskiego schronu z samego rana, po śniadanku. Dreptaliśmy szlakiem niebieskim. Uściślając - zimą nie ma zbyt wielu opcji szlakowych w tej okolicy. Kto był, ewentualnie widział mapę, ten o tym wie, ale warto o tym przypomnieć, żeby się jakaś duszyczka nie porwała zimą na Orlą Perć, w dodatku pod prąd. Lepiej iść szlakiem wiodącym Doliną Pięciu Stawów.
Minęliśmy miejsca, w których szlak niebieski przecinał się ze szlakiem żółtym (wiedzie na Kozią Przełęcz 2137 m n.p.m.) oraz czarnym (prowadzącym na Kozi Wierch 2291 m n.p.m.).
Mały Kozi Wierch nad Pustą Dolinką
Minęliśmy więc spokojnie Pustą Dolinkę u podnóża Koziej Przełęczy. Potem szlak skręcał w Dolinkę pod Kołem, mijając Kołową Czubę (2105 m n.p.m.) oraz przełęcz Schodki (2065 m n.p.m.).
Musieliśmy trochę przyspieszyć kroku, oczywiście na tyle, na ile to było możliwe w śniegu, w niektórych miejscach, po kolana. A dlaczego? Ano dlatego, że stok jest wystawiony na południe, a słoneczko dawało bardzo mocno. Taka aura sprzyja śnieżnym osunięciom (W sumie to taki śnieżna obsuwa mnie chwilowo przyblokowała. Tylko do wysokości bioder, ale wrażenie zostawiła odpowiednie. Mogę stwierdzić, że wszelkie osunięcia dzieją się bardzo szybko. ) i lawinom. Trzeba było uważać. Na szczęście nic nie zakłóciło naszej wędrówki.
Hej! Pod górkę...
Gdy już byliśmy u stóp Zawratu zaczęły pojawiać się chmury. W sumie była to mieszanka chmur i mgły, które chwilowo przewalały się z Doliny Gąsienicowej, która, jak się okazało po wejściu na górę, tonęła w mglistym mleku. Nas to jednak nie martwiło, bo nie mieliśmy w planach zejścia w tamtym kierunku, tylko spokojny powrót do 5-tki.
Walentkowy Wierch - Widok z Zawratu
Warto było się wdrapać pomimo tej zniechęcającej chmury. Widok jaki ukazał się naszym oczom, bym przepiękny. Ośnieżone szczyty połyskiwały majestatycznie w promieniach południowego słońca.
Przełęcz Zawrat - Nad nami Świnica
Gdyby nie to, że na górze zaczęło troszkę wiać i zaczęliśmy odczuwać delikatny chłód, stalibyśmy tam chyba do dzisiaj, gapiąc się na boskie panoramy. :D
Schodząc z Zawratu... Zawsze z bananem na facjacie
Zmarudziliśmy chwilę na górze na zdjęcia, by potem zejść na dół i... wytarzać się w śniegu.
Wyjątkowo miękko się siedziało ;)
W końcu nikt nie powiedział, że takie śnieżne kąpiele zarezerwowane są tylko dla najmłodszych :D Polecam takie śnieżne wariacje!
Pomijając zimną Wielkanoc, wiosna wali drzwiami i oknami. Dzisiaj nawet spotkałam małe, latające bzyczątko zwane pszczółką. Z uwagi na moją...
Dzień drugi naszego pobytu powitał nas bardzo mglistą aurą, która niestety utrzymała się do końca dnia. Na dokładkę mocno wiało i w góry wychodzili tylko narwańcy. Zostaliśmy w schroniskowym ciepełku objadając się pięciostawiańską szarlotką - mniam!
W nagrodę za cierpliwe czekanie na poprawę pogody, dzień trzeci powitał nas słońcem i lekkim mrozem. Praktycznie nie wiało i jak tylko wstaliśmy, to od razu gęba mi się zaczęła cieszyć. Ot, taka moja reakcja na dobre warunki sprzyjające wędrówkom.
Widok na Tatry Bielskie
W planach było wdrapanie się na Kozi Wierch (2291 m n.p.m.). Wyruszyliśmy ze schroniska z samego rana, kiedy słońce dopiero zaczęło wynurzać się zza szczytów.
To był nasz cel - Kozi Wierch
Wcześnie, żeby zdążyć przed południowym nasłonecznieniem stoków. W końcu był 2 stopień zagrożenia lawinowego. Lepiej dmuchać na zimne.
Jedzonko i herbata w plecaku, raki na butach, czekan póki co przytroczony do plecaka.
Ruszyliśmy szlakiem niebieskim, mijając przysypane śniegiem stawy: Przedni Staw Polski, leżący przy samym schronisku, Mały Staw Polski i Wielki Staw Polski.
Dolina Pięciu Stawów Polskich
Śnieg na szlaku był dość ubity więc szło się bez problemów i po około czterdziestu minutach doszliśmy do Niżniego Solniska, gdzie od szlaku niebieskiego odchodzi szlak czarny, wiodący na szczyt Koziego Wierchu, należącego do szczytów Orlej Perci.
Niestety, mimo sprzyjających warunków pogodowych nie udało nam się wejść na szczyt. Moje raki stwierdziły, że to nie jest dzień na współprace z moimi butami i niestety cały czas luzowały mi się wiązania. A że teren był dość zmienny - w dolnych partiach ze śniegu wystawała trawa, hacząc o raki, oraz kamienie powodujące, że traciło się stabilizację. Bez raków niestety nie dało rady piąć się pod górę, na samym czekanie nie da rady się wspinać nie mając rakowgo podparcia stóp. Zawróciliśmy w pół drogi. Lekko zawiedzeni, chociaż ja to bardziej wkurzona na to żelastwo :D Ale nic to, gór nam przecież nie przesuną. Jeszcze nie raz sie tam będziemy drapać. Obrażona na sprzęt straciłam z lekka chęć na dalsze dreptanie, ale towarzysz mój najważniejszy namówił mnie, byśmy się przeszli w kierunku Pustej Dolinki.
Pusta Dolinka -
W Pustej Dolince
Weszliśmy na pobliskie skałki z zamiarem naładowania czekoladowych baterii i wtedy ten dzień zmienił się w najpiękniejszy i najważniejszy dzień mojego/naszego życia, bo... ;] Nawet teraz, jak sobie o tym przypominam, to od razu się cieplej robi. Tak, zawsze mówiłam, że Tatry to magiczne miejsce!
Dzień drugi naszego pobytu powitał nas bardzo mglistą aurą, która niestety utrzymała się do końca dnia. Na dokładkę mocno wiało i w góry wy...
Wiosna się chyba na nas obraziła i postanowiła uraczyć nas iście przysłowiową końcówką marca. Dzisiaj pogoda do wyboru, do koloru: deszcz, śnieg, deszczośnieg, grad, obecność słońca liczona w nanosekundach i wiatr taki, że okna do domu wchodzą, bo już mają dość opierania się podmuchom.
Z tego względu wzięło mnie na zimowe tatrzańskie wspominki, kiedy to w pięknych okolicznościach przyrody, można było cieszyć oko ośnieżonymi szczytami, błyszczącymi dumnie w pięknym grudniowym słońcu.
Sam wypad został zaplanowany jeszcze w okresie wakacyjnym, coby mieć pewność, że nam miejsca w schronisku nie zabraknie. A jak wiadomo w okresie świąteczno-noworocznym schroniska w Tatrach są wyjątkowo oblegane.
Wyruszyliśmy więc z Wrocławia ciuchajką w kierunku Krakowa, a z grodu Kraka już autobusem do Zakopanego. Całonocna podróż obyła się bez niespodzianek, chociaż po większym namyśle stwierdzam, że jednak niespodzianka była - ani pociąg, ani autobus nie miały opóźnienia! Ot, chyba jakiś cud pobożonarodzeniowy ;)
Jako że do stolicy Tatr dotarliśmy nad ranem, musieliśmy trochę poczekać na pierwszego busa kursującego do Palenicy Białczańskiej.
Na Palenicy byliśmy około 8 rano, zapowiadał się ładny, lekko mroźny dzień. Słońce delikatnie przecierało się przez poranne chmury i lekkie zamglenia. Samo powietrze - cud, miód i orzeszki ;)
Wszamaliśmy śniadanko, coby nam się żołądki nie zbiesiły. Oskarpetowaliśmy stopy, żeby im się komfortowo dreptało. Pod spodnie wciągnęliśmy termoaktywne rajty. Naszykowaliśmy raki, żeby były w pogotowiu, jakby się okazało, że jednak je trzeba założyć. Teraz tylko kijki w dłoń i ruszamy na szlak, opłaciwszy oczywiście uprzednio wstęp do Tatrzańskiego Parku Narodowego.
Plecaki na grzbiety i ruszamy!
Na początek drogą. Zasypana, już udeptanym, fajnym śniegiem, więc nawet nie było wrażenia, że się idzie zwykłą asfaltówką. Wczesny ranek, więc i ludzi garstka się przewijała. Tabunów zdążających do Morskiego Oka nie było jeszcze. Ten typ dreptaczy "wypełza" w okolicach godziny 10. ;)
Przysypane Wodogrzmoty Mickiewicza
Po około 30 minutach wchodzimy na szlak czerwony i dochodzimy do miejsca, w którym krzyżuje się on ze szlakiem zielonym. W tym właśnie miejscu, obok wodospadu Wodogrzmoty Mickiewicza, wchodzimy na szlak zielony.
Szlak zielony wiedzie nas Doliną Roztoki, nad którą górują przyprószone szczyty. Przyprószone dlatego, że kilka dni wcześniej dość mocno wiało i było dość ciepło, jak na koniec grudnia. Pozostało nam podziękować za taką pogodę w dniach wcześniejszych, bo poskutkowało to tym, że stopień zagrożenia lawinowego spadł z 3 do 2.
Turnia Nad Szczotami 1741 m n.p.m.
Wołoszyn
Idziemy szlakiem, który prowadzi nas wzdłuż Potoku Roztoka. Po ok godzinie i 10 minutach docieramy do Nowej Roztoki i pod wiatą ładujemy nasze baterie porcją czekolady z kabanosem. :D Uprzedzam pytanie - Nie, nie mamy rozstroju żołądków po takich kombinacjach. :D
Potok Roztoka
To już dwie trzecie szlaku zielonego, którym idziemy w dolinie. Po kolejnych 20 minutach docieramy do rozwidlenia szlaków. Od szlaku zielonego odchodzi szlak czarny, a samo rozwidlenie znajduje się na wysokości Żlebu pod Krzyżnem.
Dolina Roztoki
O ile Doliną Roztoki idzie się iście spacerowo, to już tutaj trzeba się liczyć z ostrym podejściem, które według mapy zajmuje ok 40 minut. Nam zeszło dłużej. Śniegowe warunki zrobiły swoje. Tutaj też trzeba było sięgnąć po niesione pomoce - raki poszły w ruch. Inaczej byśmy chyba zjechali na tyłku z powrotem. Jednak po wydrapaniu się na górę widoczki zawsze rekompensują cały tud.
Nad Doliną Roztoki
Niźnia Kopa nad Doliną Roztoki
Na czarnym szlaku...
Z małym spóźnieniem docieramy do Doliny Pięciu Stawów Polskich, gdzie w schronisku spędziliśmy kolejnych 6 nocy. :)
Zakwaterowanie, obiad, odpoczynek i planowanie trasy na następny dzień, bo pogoda zapowiadała się super.
Wiosna się chyba na nas obraziła i postanowiła uraczyć nas iście przysłowiową końcówką marca. Dzisiaj pogoda do wyboru, do koloru: deszcz, ...