Wybrzeże Bałtyku niezmiennie przyciąga rzesze urlopowiczów. Tych leniuchujących i tych aktywnych, którzy pragną uciec od codzienności, zanur...

Nad Bałtykiem jest co robić i wcale nie chodzi wyłącznie o oddawanie się czystemu plażingowi i orzeźwiającym, morskim kąpielom. Jeśli ponad zaleganie na ręczniku lub kocu cenisz sobie aktywny wypoczynek i możliwość zobaczenia czegoś ciekawego, Pomorze z pewnością dostarczy ci wrażeń zarówno estetycznych, jak i edukacyjnych.
Nad Bałtykiem jest co robić i wcale nie chodzi wyłącznie o oddawanie się czystemu plażingowi i orzeźwiającym, morskim kąpielom. Jeśli pona...

Pomorze zachwyca, a nadbałtyckie krajobrazy skradły już serca wielu osób, które wracają na północ naszego kraju, by ciągle odkrywać kolejne urokliwe zakątki.
I choć w szczycie letniego sezonu wielu dopada ból głowy za sprawą kolorowego parawaningu i tłumów przetaczających się przed nadmorskie plaże i miejscowości, to przed- i posezonowo miejsca zmieniają się nie do poznania.
Ciekawe Miejsca
- 21.4.23
MORZE BAŁTYCKIE: Słowiński Park Narodowy & Ruchome wydmy - Wydma Łącka koło Łeby
Pomorze zachwyca, a nadbałtyckie krajobrazy skradły już serca wielu osób, które wracają na północ naszego kraju, by ciągle odkrywać kolejne ...
Moja wiedza historyczna, jaką z niechęcią nabyłam w czasach spędzonych w szkolnej ławie, nigdy nie miała szczególnego wpływu na moje życie, ani nie skłaniała mnie jakoś szczególnie do refleksji. Bo i nad czym tu rozmyślać? Nad tym, co uprawiano w greckich polis, który z bogów budził największy strach wśród Egipcjan, czy może nad faktem wątpliwej higieny napoleońskiej Józefiny?
Historia to ciekawa i wciągająca bestia, jednak nie sposób się z nią polubić, jeśli do głowy tłuczone są nam daty w ilościach hurtowych, związane z bitwami, która nijak nas obchodzą. Zawsze odczuwałam niedosyt tego, że praktycznie nic nie wiem o historii nam najbliższej, o tym, jak wiele było przemilczane, co i z czego wynikało. Czułam się historyczną analfabetką - przykre.
W dzieje II Wojny Światowej zagłębiłam się dopiero na studiach, gdy musiałam zaliczyć historię Niemiec. Wstyd, że dopiero wtedy, ale niestety program w podstawówce i liceum skupiał się na prehistorycznych dyrdymałach i tym, który król był Śmiały, a który Laskonogi, oraz ile ziemi i po kim posiadał. Dlatego teraz nadrabiam, z upodobaniem oglądam dokumenty i odwiedzam miejsca poświęcone tym czasom.
Również teraz, gdy odwiedzaliśmy Gdańsk, nie odpuściliśmy wizyty na Westerplatte, przylądku, gdzie miał swój początek jeden z najciemniejszych i wyniszczających okresów naszej historii.
W trakcie spaceru, dzięki licznym tablicom informacyjnym, mamy możliwość zagłębienia tematu i poznania faktów historycznych.
Po raz kolejny, wchodząc w ruiny zbombardowanych koszar, miałam to dziwne uczucie, które kazało mi nasłuchiwać. Nie mam pojęcia, czym to jest spowodowane, ale jestem szczęśliwa, że nie dane mi było doświadczać tego, co musieli przeżywać zaatakowani, stacjonujący tam żołnierze. W ruinach przeszłość dotyka, dociera do odwiedzającego, że to wszystko się działo na prawdę. Obrazy, jakimi karmione są nasze oczy plus informacje zawarte na przygotowanych przez Muzeum tablicach, powodują, że to się pamięta, bo nie sposób zapomnieć. W tym miejscu nasuwa mi się pytanie: Czy lekcje historii nie mogłyby się odbywać w podobnych miejscach? Z taką wizualizacją, zapamiętywanie faktów byłoby gwarantowane. Niestety, raczej nie zanosi się na zmiany w programie i sposobie nauczania historii.
II Wojna Światowa to nie tylko heroiczna obrona Westerplatte, to także działania na Półwyspie Helskim, który - nie ma co ukrywać - był miejscem strategicznym w prowadzonych działaniach militarnych.
Z tego też powodu w Helu zachowało się mnóstwo obiektów wojskowych, które w większości udostępnione są do zwiedzania, co może stanowić nie lada atrakcję dla miłośników tematu, jak również dla tych głodnych wiedzy.
W Helu mieści się Muzeum Obrony Wybrzeża, w którym dla zwiedzających przygotowano wystawy tematyczne, nawiązujące do czasów okupacji oraz obrony Helu. Znajdziemy tam między innymi wystawę granatów ręcznych, sprzętów medycznych, odtworzony niemiecki gabinet zabiegowy, wnętrza mieszkalne bunkra, elementy uzbrojenia. To wszystko, plus mnogość informacji działa na wyobraźnię.
Sala kmdr por. Zbigniewa Przybyszewskiego - patrona muzeum
Zawekowane szparagi oraz mięso. Wykopane wiele lat po wojnie.
Stanowisko ogniowe baterii Schleswig Holstein
Oprócz wystaw, znajdujących się w pomieszczeniach stanowiska artyleryjskiego B-2 "BRUNO", turyści mogą zwiedzić militarny skansen, znajdujący się w przyległym lesie. A zbiór jest na prawdę imponujący. To nie tylko kuchnia polowa, strzelnica, czy pomniejsze torpedy i miny. To również obiekty wielkogabarytowe - armaty różnego typu, łodzie, miny morskie i wiele innych. Dodatkową atutem tego miejsca w sezonie może być przejazd kolejką wąskotorową, co może stanowić nie lada atrakcję dla zwiedzających z dziećmi.
Armata morska B-13 kal. 130mm/50
Holowana armata przeciwlotnicza S-60 kal. 57 mm
W tym miejscu pozostaje mi jedynie dodać, że podróże - nawet te krótkie i bliskie - kształcą i pozwalają na bezbolesne poszerzanie horyzontów nie tylko o wiedzę z zakresu kultury danego miejsca, ale również aspektów historycznych.
Moja wiedza historyczna, jaką z niechęcią nabyłam w czasach spędzonych w szkolnej ławie, nigdy nie miała szczególnego wpływu na moje życ...
Gdy produkuję ten wpis za oknem pada, a panująca aura nijak nie pasuje do majówkowego relaksu. Dlatego też cieszy mnie niezmiernie, że zdecydowaliśmy się na wypad weekendowy wcześniej, bo i pogoda była lepsza, i tłumy jeszcze nie ruszyły na zdobywanie nadmorskich miejscowości.
Właściwie to takich przed majówkowych "kwietniówek" było kilka. Chociażby nasz wiosenno-śniegowy weekend w czeskich Karkonoszach. Dla równowagi pomiędzy północą, a południem daliśmy jednak spokój pagórkom i ruszyliśmy zdobywać Pomorze.
Trasa z Gdańska w kierunku Jastrzębiej Góry minęła mi standardowo w trybie pasażerskim, kiedy to ryzykując totalne ześwirowanie błędnika na skutek nieustannego wpatrywania się w migający za oknem krajobraz, jechałam na glonojada, wypatrując choć trochę znajomych miejsc. Z tym było ciężko, bo okolica zmieniła się bardzo, niemniej jednak nie straciła swojego uroku, jaki zapamiętałam, jeżdżąc tam za dzieciaka (czyt. w czasach prehistorycznych, gdy po plaży biegały dinozaury) na kolonie.
Słońce sobie o nas chwilowo przypomniało i na miejsce dotarliśmy z nastawieniem szybkiego ruszenia na plażę. Zanim jednak przyszedł czas na grzebanie się w piachu, szybkie zakwaterowanie i papu, żeby sił nie zabrakło.

Muszę przyznać, że miejscówka nam się udała, więc jak będziecie w okolicy to korzystajcie. Do plaży kawałeczek przez las, a w bezpośrednim sąsiedztwie przybytek, na widok którego męskiej części wycieczki wyjątkowo zaświeciły się ślepia - Dom Whisky.
Do zachodu słońca zostało sporo czasu, więc ruszyliśmy na powitanie morza i plaży. Wiało niemiłosiernie, to fakt, ale efekt był taki, że plaża była praktycznie tylko dla nas, bo wiatrowych, spacerujących napaleńców było jak na lekarstwo - i dobrze.
I belive I can fly
Całe stado mikro wydm - wiało!
Niestety z podziwiania malowniczego zachodu słońca tego dnia wyszły nici. Nawet silny wiatr nie dał rady frontowym chmurom, a te z upodobaniem zlazły w dół, tworząc mglistą zupę, która z powodzeniem mogła grać główną rolę w "Mgle". Pozostawało mieć nadzieję na przychylność kolejnego wieczora. Jak się jednak okazało, nadzieje nasze były płonne i mimo, że dzień był bardzo ciepły, to im bliżej wieczora, tym chmurna zupa zaczynała spowijać okolicę.
Część soboty upłynęła nam w Helu, a reszta dnia na jastrzębiogórskiej plaży i wałęsaniu się po okolicy z zahaczeniem o Lisi Jar.
Ten wyjazd zrobił ze mnie specjalistkę od latania
Jastrzębia Góra jest miejscem wyjątkowo klimatycznym, a różnorodność linii brzegowej wyróżnia ją na tle innych nadmorskich miejscowości. To tutaj, w jednym miejscu mamy wysokie klify, szeroką plażę - zarówno tą piaszczystą, jak i kamienistą w pobliżu Lisiego Jaru. Miejsce idealne, by się wyciszyć, zresetować i wchłonąć przykładną dawkę jodu.
Spacerując plażą, lub niebieskim szlakiem, biegnącym wzdłuż klifu, dotrzemy do Przylądka Rozewie (Tak, to ten sam przylądek, o którym uczono nas na geografii - najbardziej wysunięty na północ punkt Polski. Jednak po pomiarach, jakie przeprowadzono w roku 2003, punkt najdalej wysunięty na północ znajduje się w centrum Jastrzębiej Góry przy ul. Norwida - to Gwiazda Północy.) z latarnią, w której mieści się muzeum latarnictwa i będącą najstarsza budowlą tego typu nad polskim morzem. Niestety do środka nie weszliśmy, gdyż sezon "na latarnie" rozpoczyna się z początkiem maja.
Dzień w żadnym wypadku nie należał do straconych, bo w Helu zaspokoiliśmy nasz chwilowy głód zwiedzania, a i uzupełniliśmy trochę naszą wiedzę historyczną. O tym jednak następnym razem. Stay tuned!
Gdy produkuję ten wpis za oknem pada, a panująca aura nijak nie pasuje do majówkowego relaksu. Dlatego też cieszy mnie niezmiernie, że zdec...
Nasz ostatni wyjazd raczej do spontanicznych nie należał, bo trwaliśmy w oczekiwaniu nań od... lutego, kiedy to zapadła decyzja, że na wiosnę wybieramy się nad nasze morze. Pozostawała kwestia miejscówki, a nasze pomysły krążyły od Ustki, poprzez Łebę i okoliczne miejscowości, aż po Jastrzębią Górę, którą ostatecznie wybraliśmy.
Z Wrocławia wyruszyliśmy nad ranem, a ponieważ trasa naszej niebieskiej strzały wiodła przez Gdańsk, nie mogliśmy sobie odpuścić choćby krótkiego postoju w tym mieście i spaceru po starówce, który skończył się dogłębnym spenetrowaniem wnętrza muzealnego statku Sołdek. Mieliśmy też zamiar w końcu zawitać do Twierdzy Wisłoujście, ale i tym razem szczęście nam nie dopisało, gdyż twierdza do zwiedzania będzie otwarta dopiero od pierwszego maja. Cóż, peszek. Wychodzi więc na to, że udamy się tam po raz kolejny przy nadarzającej się okazji. Ciekawe, czy sprawdzi się powiedzenie, że do trzech razy sztuka.
Statek muzeum - SOŁDEK
Wnętrze statku to raj dla pasjonatów pomp, maszyn i innych śrubek, których nazw fachowych nie jestem w stanie wymienić. Zdjęcia "wnętrzności" wrzucę niebawem. Będziecie mnie mogli poedukować w kwestii nazewnictwa związanego ze statkami i ogólnie pojętą żeglugą, bo póki co to moim jedynym sukcesem, jest umiejętność rozpoznania kotwicy i busoli. No, ale od czegoś trzeba zacząć.
A tymczasem, lekko przepizgani wiatrem, pakujemy w się w nasz krążownik, by udać się w miejsce spoczynku, tfu... przeznaczenia. Jastrzębia Góra - jako to góra - wzywała. Wzywała intensywnie, ale po dwudziestu latach, kiedy naszło mnie na kolonijne wspomnienia, miała prawo i nawet w nagrodę przywitała nas całkiem zacną - jak na wiosnę - pogodą.
Naturalnie nasz pobyt nie mógł się zakończyć w rzeczonej miejscowości. Poniosło nas jeszcze na Hel, a na powrocie znowu zahaczyliśmy od trójmiejskie zakątki, zaglądając do Gdyni i Sopotu.
Całe Trójmiasto, niezależnie od dnia zaaplikowało nam pochmurną pogodę w pakiecie, a sopockie niebo skłaniało do robienia zakładów pod tytułem: kiedy i jak mocno z tych chmur pierdzielnie deszczem. Koniec końców wyszliśmy z tego wszystkiego suchą stopą, choć prawie na głodzie, ale o tym kiedy indziej.
Nasz ostatni wyjazd raczej do spontanicznych nie należał, bo trwaliśmy w oczekiwaniu nań od... lutego, kiedy to zapadła decyzja, że na w...