, , , ,

MAŁA FATRA: Stoh i Południowy Groń (Poludňový grúň)

25.1.20

Mała Fatra Szlaki Stoh

Mała Fatra jest pasmem górskim wyjątkowej i przecudnej urody z mnóstwem miejscówek, które chwytają za serducho i sprawiają, że raciczki aż się rwą, by tam pokopytkować, wędrować przez widokowe szczyty lub zapuszczać się w tajemnicze wąwozy. Jest tam co robić i w czym wybierać.

Nasz pierwotny plan wejścia na Wielki Rozsutec (Veľký Rozsutec) został zweryfikowany przez niepewną i straszącą burzami aurę. Nie pozostawało nam więc nic innego jak znaleźć sobie inny, pogodowo bezpieczniejszy, obiekt, by się nań wdrapać. Szybki rzut oka na mapę i nasz wybór padł na Stoh /1608 m n.p.m./.

Ten kawał kopulastego pagóra z oddali prezentuje się naprawdę zacnie i pozwala przypuszczać, że wędrówka na szczyt będzie równie widokowa jak ta na Wielki Krywań lub co najmniej tak emocjonująca jak przejście przez Janosikowe Dziury
Cóż... rzeczywistość okazuje się być zgoła inna, żeby nie napisać - nudna. Szczególnie w dzień zawładnięty przez aurę bardziej pochmurną niż słoneczną.


Štefanová - Sedlo Medziholie - Stoh - Stohové sedlo - Południowy Groń (Poludňový grúň) - Chata na Grúni - Štefanová

Naszą wędrówkę rozpoczynamy w miejscowości Štefanová, skąd zielonym szlakiem przez las podążamy w kierunku przełęczy Medziholie. Podejście zajmuje plus/minus półtorej godziny, jest nudne, żmudne i męczące, bo jednak w dość krótkim czasie łapiemy całkiem konkretną wysokość. 
W tym miejscu chciałabym zaznaczyć, że to najbardziej charakterystyczna cecha małofatrzańskich szlaków - strome podejścia/zejścia i znaczne przewyższenia, powodujące, że można się konkretnie zasapać. 
Dodatkowo aura tego dnia nie pomagała. Było parno, w lesie wilgotno i duszno, a to sprawiało, że już po krótkim marszu całe ciało lepiło się od potu.
Natomiast gdy tylko wyszliśmy na przełęcz, w te pędy wkładaliśmy kurtki, bo wiatr chciał nas przepizgać dokumentnie, a na dokładkę nagonił całą masę chmur, które towarzyszyły nam już praktycznie do końca wędrówki.

 
Na przełęczy, nad którą góruje Wielki Rozsutec, wchodzimy na szlak czerwony i maszerujemy nim przez szczyt Stohu aż do Południowego Gronia. 
Pierwsze metry ponownie prowadzą nas przez las (tu trzeba uważać, by nie odbić na szlak żółty i tym samym nie ominąć szczytu), gdzie szybko pozbywamy się włożonych na przełęczy kurtek, a zaczynamy średnio równą walkę z wielkim błotem, na którym kopytka rozjeżdżały mi się w piękne szpagato-telemarki. Równowaga jednak dała radę i wygibasy nie zakończyły się spektakularnie wywiniętym orłem z lądowaniem paszczą w błocie.


Ponad granicą lasu, na głównej grani Małej Fatry, która jawi się niczym górska autostrada, zamiast widoków mamcia natura serwuje nam wiatr urywający głowę i galopujące chmury, które wkrótce spowijają wszystko dookoła, a jedynym kontrastującym kolorem, nie licząc naszych ubrań, jest zieleń traw i liści na borówkowych krzaczkach. Ale dobre i to. Wszak mogliśmy być dodatkowo chłostani strugami deszczu, a jednak, póki co, maszerujemy suchymi, acz deczko ubłoconymi stópkami.



Po godzinie z kawałkiem meldujemy się na rozległym szczycie, z którego bardzo byśmy chcieli podzielić się z wami jakimś zapierającym dech widokiem, lecz niestety... Szarość, panie, szarość! Zachwyty trzeba odłożyć do następnej wizyty w bliżej nieokreślonej przyszłości.






Gdy schodzimy w stronę przełęczy Stohové sedlo, chmury rozstępują się na parę chwil, pozwalając nacieszyć oczy krajobrazem. Radość nie trwa jednak długo, bo już za moment niebo ciemnieje i dają się słyszeć coraz głośniejsze i częstsze pomruki nadchodzącej burzy. I znowu ta myśl - zmoczy nas, czy nie zmoczy?
Z tego też powodu nawet nie zatrzymujemy się na przerwę na Południowym Groniu, a tniemy prosto i ostro w dół do Chaty na Grúni. Kolana na tym zejściu zapałały do mnie tak wyjątkową nienawiścią, że każda próba przyspieszenia kroku kończyła się blokującym bólem. Tak że ten #starość. 
Nie myślcie sobie jednak, że ta wycieczka okazała się pasmem pogodowo-kolanowych porażek. Co to, to nie. Otóż - chyba w nagrodę za poniesione trudy i straty moralne widokowe - do chaty dotarliśmy przed deszczem i tam już na spokojnie, popijając Kofolę, mogliśmy podziwiać strugi wody, które sążnie pierlunęły z ciężkich chmur.

Na przymusowym postoju w chacie spędziliśmy dłuższą chwilę, jednak stąd niebieskim szlakiem do Štefanovej to już tylko niecała godzina dreptania, a tam z poziomu dyliżansu mogliśmy pokazać chmurom i burzy środkowe palce. 😁

I choć tego wypadu nie zaliczymy do tych spektakularnych i chwytających za serce, to i tak będziemy pałać uczuciem do małofatrzańskich szlaków, które urzekają i przyciągają, gwarantując masę pozytywnych doznań. A te lubi chyba każdy, prawda?

Sprawdź też:

OSTATNIE

ARCHIWUM