Nie wiem, czym to jest spowodowane, ale jesień niezmiennie od zawsze
nastraja mnie jakoś tak nostalgicznie, powodując zwolnienie obrotów i ogólne zastanowienie się nad otaczającym nas światem. Zapach opadających i palonych liści,
snujące się mgły, słońce błyszczące w pajęczych sieciach, ogólny,
wszechogarniający spokój. Atmosfera ta wzmaga się zwykle w okolicach pierwszego
listopada, kiedy to częściej niż zwykle rozmyślamy nad naszą egzystencją i – jakby nie było –
ulotnością życia.
Tym razem do przemyśleń skłoniło mnie wydarzenie smutne z perspektywy osoby
uwielbiającej góry.
Trzy tygodnie temu, 12 października, w Tatrach Wysokich w Dolinie Złomisk
na Słowacji, miał miejsce wypadek, w którym życie stracił Władysław „Włodek”
Cywiński. Dlaczego piszę o człowieku, którego nawet nie znałam osobiście, który
był jednym z wielu, którzy w Tatrach zostawili swoje serce? Chyba dlatego, że
czytając najrozmaitsze kroniki górskie, często spotykałam się z tym nazwiskiem.
Co więc w nim było takiego wyjątkowego?
Władysław Cywiński na Wrotach Chałubińskiego - fot. www.watra.pl
Władysław Cywiński to jedna z legend polskiego taternictwa, ratownik TOPR,
znawca tatrzańskiej topografii, tatrzański przewodnik I klasy, który wielu
osobom przekazywał wiedzę o Tatrach. Przeszedł
wiele szlaków, zdobywając każdy oznaczony tatrzański punkt. Poznał każdy szczyt
i każda przełęcz, znał te góry, jak własną kieszeń. Ukochał Tatry, imponował
swoją wiedzą o nich, robił to, co lubił, a jego pasja stała się dla niego
pracą. Związany był z górami od początku do końca. To tam, mimo że w tragiczny sposób, wypełniły się jego
dni.
Ta przykra okoliczność ma jednak w sobie coś optymistycznego,
gdyż udało mu się odejść z tego świata, robiąc to, co kochał, w pełni sił, a
nie jako schorowany człowiek.
Doskonale obrazują to słowa Macieja Krupy, blogującego dla TygodnikaPodhalańskiego:
„W wieku siedemdziesięciu czterech lat
dysponował żelazną kondycją i chyba dobrym zdrowiem. Piszę chyba, bo o tym nie
mówił, nie zwykł się skarżyć. Zginął w Tatrach. I wiem, że gdyby mógł wybierać,
to tak by właśnie chciał. Nie w łóżku, w niedołęstwie czy chorobie, lecz w
miarę w pełni sił w ukochanych górach. I stało się…”
Życzyłabym sobie i każdemu z osobna, by przeżywać życie całym sobą, by je chłonąć od początku do końca, poznając to, co kochamy i by nie zmogły nas choroby, które uniemożliwiłyby nam czerpanie radości płynące z wędrówek i otaczającego nas świata.
Nie wiem, czym to jest spowodowane, ale jesień niezmiennie od zawsze nastraja mnie jakoś tak nostalgicznie, powodując zwolnienie obrotów i ...