Jeśli chodzi o mnogość atrakcji i możliwości na spędzanie wolnego czasu, Góry Sowie należą w tej materii bez dwóch zdań do dolnośląskiej cz...
Sudety - niezależnie od tego, którą ich część wybierzemy - gwarantują niezliczone atrakcje opakowane w bardzo malownicze i zróżnicowane krajobrazy oraz tajemnicze zamkowe mury. Przyciągają małych i dużych, piechurów i rowerzystów, a względnie gęsta sieć szlaków turystycznych zapewnia dla każdego coś miłego.
Sudety - niezależnie od tego, którą ich część wybierzemy - gwarantują niezliczone atrakcje opakowane w bardzo malownicze i zróżnicowane kra...
Pewnej wrześniowej soboty powiedzieliśmy sobie, że skoro na niedzielę zapowiadają pogodną "w miarę", to nie będziemy siedzieć na tyłkach w domu i ruszymy na szlak, coby się jeszcze nacieszyć pozytywnymi kolorkami i przy okazji zdobyć jakiś szczyt zaliczający się do zdobywanej Korony Gór Polski. Jak postanowiliśmy, tak zrobiliśmy.
Po uprzednim zapakowaniu żarełka i napitku w plecaki, wrzuciliśmy je w nasze turbo-autko i ruszyliśmy w kierunku Świdnicy, następnie Walimia i ostatecznie Sokolca, gdzie pozostawiliśmy nasz wehikuł i już na własnych kopytkach udaliśmy się znakami czerwonymi w górę.
Wejście na Wielką Sowę - najwyższy szczyt Gór Sowich 1015 m n.p.m. - rozpoczęliśmy na Przełęczy Sokolej. Pogoda zapowiadała się zacnie, ale bardzo szybko przyszło nam tę zacność zweryfikować.
Widok na Przełęczy Sokolej
Coraz rzadziej spotykany w tej formie szlakowskaz
Bardzo mi się podobają szlakowskazy w takiej formie. Nawiązują do klimatu schroniskowego, ciepła i bajań przy kominku. Jakieś takie skojarzenia mam z nimi, ale w sumie to nie wiem, dlaczego. ;)
Schronisko Orzeł
Po kilku minutach docieramy do Schroniska Orzeł. To pierwsze schronisko na tym szlaku. Po niedługim czasie dalszej wędrówki dotrzemy do kolejnej górskiej chaty - Schroniska Sowa.
Rzeźba przed schroniskiem
Tych mniej zorientowanych informuję, że szlak biegnie na terenie Parku Krajobrazowego. Biorąc to pod uwagę, bardzo dziwił, a może bardziej irytował mnie fakt możliwości podjeżdżania samochodami do schronu Orzeł. Dopóki nie wyszliśmy wyżej, co chwilę słyszeliśmy boksowanie kół i głos silników. Jeśli weźmiemy pod uwagę to, że na rzeczonej Przełęczy Sokolej miejsca do parkowania jest multum, a jej odległość od schroniska jest niewielka, wjeżdżanie autami na górę uważam za nieporozumienie.
Szlak czerwony, którym szliśmy z Przełęczy Sokolej, wiedzie leśną, całkiem wygodną ścieżką, a wszechobecne drzewa zdają się witać każdego z idących turystów, których tego dnia nie było szczególnie wielu na szlaku. Najbardziej stromym odcinkiem tego szlaku jest fragment od Przełęczy Sokolej do Schroniska Orzeł. Nie jest to jednak stromizna, która mogłaby powodować jakieś trudności. Na szlaku tym wielokrotnie spotykałam rodziny z małymi dziećmi, które bardzo dobrze sobie radził z takim spacerem. Mogę więc, z czystym sumieniem, polecić ten szlak każdemu.
Jesienna aura sprzyjała dreptaninie, pozwalając cieszyć oczy kolorami, w jakie ubierały się okoliczne drzewa. Idąc w ciszy, bez tabunów innych osób, pokrzykujących dzieciaków i szczekających psów, można było usłyszeć w oddali odgłosy porykujących jeleni. Szkoda trochę, że żaden nie chciał się pokazać, no ale łanie z nas żadne, więc nie ma się co dziwić. ;)
Jedno z niewielu dwujęzycznych oznaczeń
Idziemy niespiesznym krokiem, bo nie zwykliśmy uprawiać przejść górskich szlaków na czas, jeśli nie ma takowej potrzeby. Idąc mijamy kamienny obelisk poświęcony Carlowi Wiesenowi.
Ein treuer Freund des Eulengebirges - Wierny przyjaciel Gór Sowich
Carl Wiesen był niemieckim fabrykantem, który był propagatorem i działaczem turystycznym sowiogórskiego regionu. Należał do Walimskiego Towarzystwa Sowiogórskiego i był zaangażowany w budowę pierwszej wieży na szczycie Wielkiej Sowy oraz Schroniska Sowa, na rzecz którego przekazał zakupiony przez siebie grunt.
Schronisko Sowa
Radosna twórczość w znakowaniu szlaku. Trzeba było mocno zadzierać głowę do góry, żeby ogarnąć fakt, że znak się tam w ogóle znajduje.
Idziemy dalej, mijając powalone pniaki i... czując napierającą zewsząd wilgoć. Okazało się, że chmury sobie przypomniały o nas i powzięły sobie za honor nas dogonić i spowić szczyt w białym, obrzydliwym mleku. Już kolejny raz! Wyjątkowo pechowy jest dla nas szczyt Wielkiej Sowy pod względem chmur, mgły i ogólnie pojętego, górskiego mleka, które wyłania się zawsze wtedy, gdy nikomu nie jest do szczęścia potrzebne.
Chmurne mleko na szczycie Wielkie Sowy 1015 m n.p.m.
Nie muszę chyba dodawać, że już się nawet na wieżę nie wdrapywaliśmy. Mleko na górze było niemniej białe niż to na dole. Jednym słowem - kiszka!
Wciągamy więc po bułce, dopychamy batonikiem, zapijamy gorącą herbatką i nie zabawiając długo na górze, schodzimy w dół.
Normalna? - Mówią, że to kwestia sporna...
Humory jednak dopisują. W końcu jak się człek dotleni, to się jakoś tak gęba szerzej cieszy, więc jest ogólny miód orzeszki.
Zejście nie zajmuje nam dużo czasu. Ucinamy sobie chwilową pogawędkę ze spotkanym anglistą mym, licealnym - Pawłem, który akurat dreptał na górę w ramach corocznego Sowogórskiego Rajdu.
Ponieważ wejście na Sowę (a co za tym idzie, zejście również) nie zabiera dużo czasu, po zapakowaniu się w autko nie obraliśmy kursu na Wrocław, tylko udaliśmy się w kierunku Karłowa i Gór Stołowych, coby tego samego dnia wdrapać się na jeszcze jeden szczyt koronny - Szczeliniec Wielki, licząc oczywiście na trochę lepsze niż na Wielkiej Sowie, warunki pogodowo-widokowe.
Pewnej wrześniowej soboty powiedzieliśmy sobie, że skoro na niedzielę zapowiadają pogodną "w miarę", to nie będziemy siedzieć na ...
Ponieważ weekendy w swej naturze bywają krótkie (za krótkie), wykorzystaliśmy nasz do granic możliwości. Mimo, że niedziela nie uraczyła nas już słońcem, to jednak dopiero późnym popołudniem dodreptaliśmy do przystanku busów w Walimiu, aby udać się w drogę powrotną.
Z Sokolca wyruszliśmy w kierunku kompleksu Osówka, aby uzupełnić historę zapoczątkowaną w kompleksie Rzeczka. Spacer przez okoliczne wioski, pola i łąki był bardzo sympatyczny.
Las buczynowy - Góry Sowie
Wszędzie pusto. Cisza i spokój. W sumie to trochę żal, że tak mało osób na szlakach, bo naprawdę warto się wybrać.
Po dotarciu do Osówki zwiedzanie i porcyjka historycznych informacji. Dodatkową atrakcją tych podziemi jest to, że można przepłynać się tunelem, ktory został wcześniej zalany. Warto zabrać ze sobą coś na przebranie, bo można sie lekko zamoczyć podczas "rejsu" łódką.
Sowiogórskie tereny
Mamy więc tutaj do wyboru dwie opcje trasy zwiedzania. Mamy opcję z łódką oraz zwyczajne przejście. Sztolnie są oczywiście zwiedzane z przewodnikiem. Moim zdaniem warto się tam wybrac kilkukrotnie, bo przewodnikow jest kilku i za każdym razem ktoś inny oprowadza zwiedzających. Nie muszę chyba dodawać, że nie każdy potrafi porwać opowieściami. Moim jednak zdaniem przewodnicy spisują sie bardzo dobrze. Zawsze mają fajny kontakt z grupą, wręcz zachęcają do zadawania pytań, aby ten pobyt był jak najbardziej owocny i zapadał w pamięć.
Dlatego, nie zważajcie na pogodę, ruszajcie w Góry Sowie, bo znajdziecie tam naprawdę masę atrakcji.
Ponieważ weekendy w swej naturze bywają krótkie (za krótkie), wykorzystaliśmy nasz do granic możliwości. Mimo, że niedziela nie uraczyła na...
Tak jak wspominałam, pogoda dnia następnego okazała się łaskawa. Z chmur wyleciało już wszystko, co wylecieć mogło i nawet słońce miało swoje chwilę, by nam się tego dnia zaprezentować. Żeby więc dnia nie tracić, wstaliśmy na szybkie śniadanko i na szlak, na spokojny spacer po sowiogórskich wzniesieniach.
Ruszyliśmy więc z Sokolca, w sumie to bliżej byliśmy Nowego Miłkowa, ale Sokolec łatwiej skojarzyć ;) Udaliśmy się w stronę schroniska "Zygmuntówka".
Krajobrazy w drodze na Zygmuntówkę
Tam obowiązkowo po kanapeczce z herbatą, coby burczeniem brzusznym zwierzątek po drodze nie straszyć. Do dzisiaj się zastanawiamy, czy wtedy wyglądaliśmy jakoś dziwnie, bo niektóre osobniki się na nas gapiły z ukrycia :D
Gadzina się przedstawić nie chciała - na moje oko to Puszczyk Zwyczajny
Dobrze zakamuflowana mysz miała nas w nosie ;)
Stadko muflonów
Z Przełęczy Jugowskiej ruszyliśmy dalej szlakiem czerwonym, który łącząc się po pewnym czasie ze szlakiem żółtym, zaprowadził nas na Wielką Sowę 1015 m n.p.m. - najwyższego szczytu w Górach Sowich. Po drodze mijaliśmy Kozią Równię 930 m n.p.m. oraz przełęcz Kozie Siodło.
Mimo, że okolica nie jest szczególnie wysoka, to taki spacer to sama przyjemność. Szczególnie wtedy, gdy powietrze jest rześkie po deszczu, którego w przeddzień nie brakowało. W niektórych miejscach było nawet dość błotniście i trzeba się było wykazać sporą równowagą, żeby nie wylądować w błotku ;)
Już prawie na szczycie Wielkiej Sowy
Im bliżej szczytu byliśmy, tym więcej chmur wychodziło nam na spotkanie. Nie dawały za wygraną, ale deszczu oszczędziły. Uniemożliwiły jednak podziwianie panoramy z wieży widokowej na Wielkiej Sowie. Po czasie spędzonym na szczycie udaliśmy się w dół szlakiem czerwonym, mijając schroniska "Sowa" i "Orzeł".
Mimo mgły panującej na górze, w pamięci pozostał błękit nieba i słońce z pierwszej części dnia.
Słonecznie też było ;)
Tak jak wspominałam, pogoda dnia następnego okazała się łaskawa. Z chmur wyleciało już wszystko, co wylecieć mogło i nawet słońce miało swo...
Aby "odpocząć" ciut od Karkonoszy i Tatr naszło nas razu pewnego, aby zapuścić się w Góry Sowie. Wszak to nie tylko góry, gdzie można się zrelaksować w pięknych okolicznościach przyrody. To również miejsce ciekawe, ociekające historią, gdzie w pełnych tajemnic sztolniach można tę historię poczuć i dowiedzieć się za każdym razem czegoś nowego.
W planach było nocowanie w Schronisku Orzeł, ale niestety nic z tego nie wyszło, mimo dużo wcześniejszych prób rezerwacji pokoiku. A dlaczego? Ano dlatego, że się nasz wypadzik zbiegł z terminami zielonych szkół i schronisko było wręcz oblężone przez młodzież młodszą i starszą :)
Nie ma jednak tego złego, co by nam na dobre nie wyszło. Zaklepaliśmy sobie przytulną miejscóweczkę w gospodarstwie agroturystycznym Falco. Miło, czysto, z dobrym jedzonkiem, idealnie, by odpoczywać po całodziennym dreptaniu.
Oczywiście dotarcie w ten rejon z Wrocławia bez auta jest wyczynem dość kombinatorskim, bo połączenie ze Świdnicy jakoś się zbiesiło i kulaliśmy się najpierw autobusem do Wałbrzycha, a stamtąd busem do Walimia.
A że pogoda nas, delikatnie mówiąc, nie rozpieszczała, to trochę nadrabialiśmy minami :D Deszcz lał uparcie, a im bliżej górek byliśmy, tym chmury wisiały coraz niżej.
Z uwagi na fakt, iż busik z Wałbrzycha dojeżdża do Walimia/Rzeczki, a deszcz postanowił towarzyszyć nam przez cały krótki wypad, zdecydowaliśmy, że nasz dreptanie zaczniemy od Walimskich Sztolni należących do kompleksu Riese [z niem. olbrzym]. Mimo, że nie byliśmy tam po raz pierwszy, to wizytę zaliczamy do jak najbardziej udanych, a to za sprawą super przewodnika i efektów specjalnych, jakich teraz można w kompleksie doświadczyć. Efektów nie zdradzę, coby Was zachęcić do odwiedzin tego miejsca ;)
Ekspozycja w kompleksie Rzeczka
Ekspozycja w kompleksie Rzeczka - Miejsce pracy byłych więźniów
Czas zwiedzania kompleksu to ok. 45 minut. Dla jednych to może krótko, dla innych długo, ale na pewno warto tam zawitać.
Dla nas, w ten deszczowy dzień, była to godzina w miarę suchym, jeśli pominąć kapiąca wodę ze skał, miejscu.
Po tej wizycie czekała nas jeszcze wędrówka do naszej bazy, jaka była przewidziana na ten weekend. Z perspektywy czasu stwierdzam, ze musieliśmy wyglądać dość groteskowo, idąc, a właściwie tocząc się, w strugach deszczu, nie zważając już na kałuże, które zlały się w jedno, tworząc strumień płynący drogą. Pasażerowie mijających nas samochodów musieli się chyba pukać w czoło, no bo kto normalny lezie w zimny dzień w lejącym deszczu? :D Akurat na to stwierdzenie jest tylko jedna odpowiedź - dwa pozytywne, górskie tuptaki, które są nakręcone, jak tylko uda im się wyrwać na szlak.
Na szczęście pogoda w dzień następny zlitowała się nad nami i zakręciła w chmurach kurki z deszczem.
Aby "odpocząć" ciut od Karkonoszy i Tatr naszło nas razu pewnego, aby zapuścić się w Góry Sowie. Wszak to nie tylko góry, gdzie m...