Piątek to idealny dzień, by po całym tygodniu pracowniczej walki, pozwolić sobie na reset. Reset filmowy jest w sam raz, chociażby z tego względu, że w ciągu tygodnia wszelkie próby obejrzenia jakiegokolwiek obrazu trwającego ponad pół godziny graniczy w naszym przypadku z cudem i zwykle kończy się mimowolnym zaśnięciem - moim lub małżona.
Wybór był dosyć przypadkowy i padł na polską produkcję "WYMYK" w reżyserii Grega Zglińskiego, gdzie w rolach głównych wystąpili: Robert Więckiewicz, Łukasz Simlat, Gabriela Muskała oraz Marian Dziędziel.
To opowieść o dwóch braciach - Alfredzie i Jerzym - którzy połączeni rodzinną firmą wspólnie uczestniczą w wielu sytuacjach dnia codziennego.
Fakt, że młodszy z braci - Jerzy - jest faworyzowany przez ojca, nie jest w smak starszemu Alfredowi, który ma własne pomysły na życie i rozwój prowadzonej przez nich firmy.
Przypadek sprawia, że obaj znajdują się w niewłaściwym miejscu, o niewłaściwym czasie. Skutki są opłakane, dochodzi do tragedii. Wyrzuty sumienia starszego z braci, oskarżenia ze strony najbliższych, że nic nie zrobił. W tym miejscu można sobie zadać pytanie, co każdy z nas zrobiłby w takiej sytuacji, w jakiej znaleźli się bohaterowie? Na to pytanie nigdy nie będzie jednoznacznej odpowiedzi, mimo że teraz wielu zapewne krzyknie, że zerwałoby się na pomoc/do walki. Być może. Jednak nie zawsze poziom adrenaliny jest na tyle wysoki, by pchnąć nas do działania. Czasem stres jest na tyle silny, by nas całkowicie zablokować, uniemożliwiając reakcję - stoimy jak zamurowani - lub zmuszając do ucieczki od problemu.
W scenie tragedii można doszukiwać się drugiego dna. Skoro młodszy z braci był faworyzowany, uchodził za tego lepszego, to może starszemu był na rękę taki rozwój wypadków? Może to nie strach, czy niezdecydowanie, a właśnie niechęć do brata spowodowały, że stał i biernie się przyglądał wydarzeniom, które rozgrywały się na jego oczach.
Film sam w sobie pozbawiony jest moralizatorskiego tonu, jednak oglądając go łapiemy się na tym, że wiele wątpliwości rodzi się w naszej głowie. Czy my sami potrafilibyśmy zareagować, kiedy sytuacja by tego wymagała? Co musi się wydarzyć, żebyśmy zweryfikowali swój stosunek do życia i innych ludzi?
Pytania te, by nas dotknąć, nie potrzebują filmowego obrazu, gdyż towarzyszą nam nader często, chociażby wtedy, gdy wiadomości w TV raczą nas kolejnymi wydarzeniami podobnymi do tych filmowych. Świat jest pełen bliźniaczo podobnych historii i tragedii, w których pośrednio lub bezpośrednio uczestniczymy.
Sam film to zlepek scen pełnych niedopowiedzeń, urwanych, niedokończonych. Być może taki był zamysł twórców - nie wiem.
Zakładam, że reżyser miał w planach stworzenie ambitnego obrazu, ale nie do końca mu się to udało. Nie jest to film z rodzaju, w których to akcja ma nas wbijać w fotel, ale jeśli obraz dochodzi do momentu,w którym siłą rzeczy widz spodziewa się jakiejkolwiek kontynuacji, a zamiast tego otrzymuje porcję napisów końcowych, to coś nie tyka do końca. No chyba, że był to efekt zamierzony - kiepski jak sto pięćdziesiąt - mający zmusić widza do tego, aby ten sobie dopowiedział dalsze losy bohaterów.
Osobiście lubię wracać do filmów, które mi się spodobały. Do tego nie wrócę. Ale jeśli cierpicie na nadmiar czasu, obejrzyjcie i wyróbcie sobie swoje zdanie. Może ja jestem po prostu skrzywiona i nie potrafię docenić i zrozumieć sztuki. ;)
Piątek to idealny dzień, by po całym tygodniu pracowniczej walki, pozwolić sobie na reset. Reset filmowy jest w sam raz, chociażby z tego w...