#ifeelsLOVEnia,
Alpy,
Alpy Julijskie,
Góry,
Mała Mojstrovka,
Słowenia,
Turystyka Aktywna,
W Górach
Alpy Julijskie: Mała Mojstrovka z Przełęczy Vršič, czyli jesienny odwrót w chmurach
14.7.20
Alpejskie szlaki stanowią nie lada gratkę dla - śmiem twierdzić - wszystkich entuzjastów szeroko pojętego outdooru i górskich wycieczek. Niesamowite krajobrazy, głębokie doliny, poszarpane granie i gęsta siatka szlaków turystycznych przyciągają jak magnes.
Nie powinno więc dziwić, że i my poddaliśmy się bez walki tym cudom natury i przestrzeni, zostawiając nasze serducha wśród alpejskich szczytów. Bo Alpy są jak dobra bombonierka, a tamtejsze szlaki jak wyśmienite czekoladki. No a czekoladek się przecież nie odmawia, prawda? 😉 Wybierzesz jedną i chcesz więcej i więcej.
Tym razem uskutecznimy mały skok w bok i z Alpami Julijskimi zdradzimy ulubiony Tyrol austriacki, w którym na schodzenie wszystkich szlaków pewnie i tak nam życia braknie. Poza tym różnicowanie krajobrazów jest jak najbardziej wskazane, a sama Słowenia chodziła nam po głowie już od dłuższego czasu.
W takich sytuacjach pozostaje tylko do podjęcia najtrudniejsza decyzja - jaki region oraz które szlaki i miejsca wziąć na pierwszy ogień, szczególnie wtedy, gdy czasu mało, a pogoda nie do końca chce współpracować.
Północna ściana Prisojnika, a na niej wyraźnie widoczna twarz - Ajdovska Deklica.
Przełęcz Vršič - Vratca /1983 m n.p.m./ - Grebenec - Mala Mojstrovka /2332 m n.p.m/
Ostatecznie, po przestudiowaniu mapy i przerobieniu jej na górskie origami, nasz wybór padł na szczyt Mała Mojstrovka, na którym planowaliśmy nacieszyć oczy wyborną panoramą. Szczyt jest względnie łatwo dostępny, sam szlak niedługi, a to za sprawą bliskiego sąsiedztwa z Przełęczą Vršič - popularnego miejsca startu. Decyzja zdawała się być idealna również ze względu na ograniczony czas. Na szlaku zameldowaliśmy się dość późno, bo przed południem w okolicy jeszcze straszyły burze.By wejść na Małą Mojstrovkę, mamy do wyboru dwa warianty szlaku:
- od południa normalny, acz średnio wygodny, bo poprowadzony piargiem, który wyjeżdża spod kopytek w najmniej oczekiwanym momencie
- od północy via ferrata, niby trudniejsza, dla bardziej doświadczonych, no i obytych z ferratowym sprzętem
Ponieważ nigdy się nie złożyło, by spróbować swoich sił na drogach żelaznych, nasz wybór padł na wejście oraz zejście stroną południową. Chociaż gdy już po fakcie oglądałam zdjęcia i czytałam ferratowe opisy, to stwierdziłam, że to mógł być świetny pierwszy raz. Cóż, nie tym razem.
Szlak z przełęczy dość szybko nabiera wysokości. Początkowo pod osłoną drzew, lecz po kilku chwilach wyprowadza nas na stromy i bardzo piarżysty stok, z którym od razu witam się soczystym kurwamaciem, gdy jedno z kopytek ucieka mi do tyłu.
Gdy tylko pojawia się fragment z ułatwieniem w postaci żelaznej liny, z dziką radością go wykorzystujemy.
Docieramy do wąskiej przełączki, z której rozpościerają się przyjemne widoki na Zadnią Trentę oraz Dolinę Soczy i skąd po uzupełnieniu kalorii ruszamy dalej ścieżką biegnącą pośród kosodrzewiny. Tutaj sypki piarg ustępuje miejsca płaskim płytom i skałom. Nie zwalnia nas to jednak z czujności, gdyż takie podłoże również lubi spłatać figla i się losowo zachybotać. A tego nasza kopytka nie lubią i wasze też nie powinny.
Im wyżej wchodzimy, tym bardziej otaczający nas krajobraz staje się surowy. Jesteśmy tylko my, mnóstwo skalnego rumoszu i dochodzące gdzieś z bliżej nieokreślonej dali, gonione wiatrem głosy innych piechurów.
Po prostu skalna pustynia, na której próżno wypatrywać czerwonych kropek, czy kresek wskazujących kierunek. Zaczynamy iść już trochę na czuja i tak, by tylko kamloty nie osuwały nam się spod stóp. Nasz wcześniejszy raźny marsz zmienia się w karkołomne pełznięcie. Zamiast chłonąć otoczenie, z uporem maniaków patrzymy pod nogi, by nie wywinąć efektownego orła.
Myślicie, że na tym koniec? Co to, to nie. Wisienką na tym torcie naszego kopytkowania okazała się gęsta chmuro-mgła, która postanowiła spowić okolicę dokładnie wtedy, gdy do szczytu było już naprawdę niedaleko. A w gratisie, dbając o różnorodność atrakcji tego dnia, sypnęła nam nawet śniegiem.😝 Mleko, wszędzie mleko do tego stopnia, że skalna pustynia zamieniła się w biało-szarą masę. W tej sytuacji decyzja mogła być tylko jedna - Spadamy stąd!
Nie wyobrażajcie sobie tutaj jednak jakichś maratońskich prędkości. To było raczej tuptanie a la gejsza, kroczek za kroczkiem prawie do samej przełączki, skąd opadający piarżysty stok zdawał się wołać - No! Ileż można na was czekać! Chodźcie, chodźcie! Spróbujcie nie sturlać się do auta. 😁
Sturlać się wprawdzie nie sturlaliśmy, ale zaczęliśmy zdecydowanie szybciej przebierać nóżkami. I to wcale nie dlatego, że towarzysząca nam wyżej chmura nas goniła. Nie. Odezwał się w nas po prostu instynkt spod znaku "głodomorra", który przełączył nas w tryb poszukiwania dobrej szamy na otarcie łez. A smakowitym papu, którym objedliśmy się po uszy, uraczą was w tym miejscu ⏩ Koča na Gozdu, Vršiška cesta 86, 4280 Kranjska Gora.
Przełęcz Vršič /1611 m n.p.m./
Korzystając z okazji, wypada napisać kilka słów o samej Przełęczy Vršič, która zdecydowanie ułatwia zdobywanie okolicznych szczytów. Nie trzeba jednak planować wycieczki wysokogórskiej, by dostarczyć sobie adrenaliny.O jej poziom zadba już sam wjazd na przełęcz bardzo krętą trasą. To tak zwana Ruska Droga (Ruska Cesta) łącząca miejscowości Trenta oraz Kranjska Gora i zbudowana w okresie I wojny światowej przez rosyjskich jeńców. Pięćdziesiąt ostrych zakrętów dostarczy emocji zarówno zmotoryzowanym, jak i rowerzystom. Dla tych drugich mega szacun - podjazdy w niektórych miejscach (nachylenie nawet 18%) robią wrażenie. Nie chciałabym tam podchodzić, więc o rowerowym zamordyzmie nawet nie myślę 😰
Jeśli więc szukacie emocji, a niekoniecznie chcecie lub lubicie się męczyć, śmiało uderzajcie na Przełęcz Vršič. Tam już mamcia natura o was zadba i zaprezentuje się z bardzo przystojnej strony. Nie zapominajcie przy tym, że Słowenia to nie tylko wysokie góry. To kraina pełna niesamowitych zakamarków, jak na przykład Šunikov vodni gaj & Velika korita Soče lub piękne wodospady, które u niejednego zadbają o efekt wow. Sprawdźcie koniecznie!