Leżące w Sudetach Środkowych Góry Stołowe - zarówno ich część zachodnia zlokalizowana u naszych czeskich sąsiadów, jak i polska z utworz...

Rozciągające się w Sudetach Góry Stołowe od lat cieszą się popularnością zarówno wśród turystów pieszych, jak i uzdrowiskowych kuracjuszy, którzy tłumnie odwiedzają ten malowniczy region. Góry te, zbudowane z piaskowca oraz margli, przez lata rzeźbione były przez wiatr i wodę, a to zaowocowało stworzeniem niesamowitych form skalnych, których skupiska tworzą wspaniałe labirynty i malownicze zakątki.
Broumovské Stěny
- 16.3.19
Broumovské Stěny (Broumowskie Ściany) - Božanovský Špičák, Koruna i Kamenná brána
Rozciągające się w Sudetach Góry Stołowe od lat cieszą się popularnością zarówno wśród turystów pieszych, jak i uzdrowiskowych kuracjusz...
Ktoś mnie kiedyś uraczył stwierdzeniem, że jak już chodzić w góry, to koniecznie trzeba na dany szczyt przeznaczyć przynajmniej jeden dzień. Pff! Teoria naciągana jak sto pięćdziesiąt. No bo co złego może być niby w tym, że jednego dnia wejdzie się na więcej niż jedną górkę? W czym to ma niby przeszkadzać?
Odpowiedź na to pytanie jest tylko jedna - w niczym!
Jeśli więc mamy możliwość sprawnego przemieszczenia się/ dojazdu z miejsca na miejsce, to trzeba to wykorzystać. Szkoda tracić dzień. Ja, osobiście, gdybym tylko miała taką możliwość (zdolność teleportacji w określone miejsca mile widziana), wdrapałabym się i na X szczytów - jeden po drugim, nakłaniając w myślach dobę do czasowego wydłużenia i elastyczności.
W myśl zasady polegającej na wykorzystywaniu dnia do oporu i mając nadzieję na polepszenie aury w innym miejscu, po zejściu z Wielkiej Sowy, zapakowaliśmy się w autko, by udać się w kierunku Gór Stołowych, celem wejścia na ich najwyższy szczyt, jakim jest Szczeliniec Wielki 919 m n.p.m..
Jak postanowiliśmy, tak zrobiliśmy. Dojechaliśmy do miejscowości Karłów, gdzie zostawiliśmy nasz wehikuł i pognaliśmy na szlak, prowadzący nas na kolejny ze szczytów koronnych.
Pogoda zdała się poprawiać, choć wiało nieziemsko. Była więc nadzieja, że na Szczelińcu - w przeciwieństwie do Wielkiej Sowy - będzie trochę widoków.
Z Karłowa ruszamy szlakiem żółtym. Po około 15 minutach docieramy do rozwidlenia szlaków, gdzie szlak żółty zaczyna piąć się znacznie pod górę. Nie byłoby to denerwujące, gdyby nie fakt, że całość trasy, aż do Schroniska Pod Szczelińcem, wiedzie częściowo metalowymi stopniami, które mokre były wyjątkowo śliskie. Nie muszę chyba przypominać, że nie znoszę wszelkiego metalowego, schodopodobnego badziewia.
Ucho Igielne
Jako ciekawostkę mogę podać, że ilość stopni, jaką trzeba przedreptać, by wejść na górę z Karłowa wynosi - uwag, uwaga - 665 (słownie: sześćset sześćdziesiąt pięć schodów). Gdyby nogi miały oczy, to zapewne zabiłyby nas morderczym wzrokiem.
Przy schronisku robimy sobie standardową przerwę na papu i piciu. Średnio mądrym pomysłem było jedzenie na zewnątrz, bo silny wiatr (mimo słońca, które raczyło się pojawić - hura!) powodował grabienie palców, turbo-stygnięcie herbaty i zdecydowanie nie poprawiał smaku konsumowanych bułek.
Dobrze, że widoczność w miarę dopisała i można było trochę nacieszyć ślepia widokami z góry. :)
Po pamiątkowej focie, wbiciu schroniskowej pieczątki do książeczki, dokonujemy opłaty w wysokości 6 zł/os. i wchodzimy na teren rezerwatu, w którym mogliśmy podziwiać naturalne twory skalne. Wyobraźnia miała pole do popisu, bo niektóre formy skalne, mimo opisów, nijak nie chciały przypominać tego, jak je nazwano.
W rezerwacie mamy 12 głównych nazwanych skalnych obiektów: Ucho igielne, Kaczęta, Tron Liczyrzepy, Wielbłąd, Małpolud, Diabelska Kuchnia, Piekiełko, Niebo, Kołyska, Kwoka, Koński Łeb, Słoń.
Zabijcie mnie, ale mimo opisów, nie byłam w stanie ogarnąć wszystkich skalnych tworów.
Rozpoczynamy nasz spacer po labiryncie skalnych tworów, które mogą zadziwiać. Zdolna bestyjka z tej Matki Natury, oj zdolna.
Ponieważ schronisko znajduje się na wysokości 905 m n.p.m. mieliśmy jeszcze kilka metrów do przejścia w górę. Ścieżka zwiedzania wiła się w tę i z powrotem, czasem w górę, potem w dół. Na szczęście nie powodowało to dezorientacji.
Słońce się nad nami, jak widać, zlitowało. Trzeba przyznać, że w słońcu skały prezencję mają zacną.
Kaczęta
Na szczycie Szczelińca 919 m n.p.m. - w najwyższym punkcie - na Tronie Liczyrzepy
Wielbłąd
Maszerujemy dalej wyznaczoną ścieżką, która po krótkiej chwili skręca w lewo, a oznaczenie wskazuje nam drogę do piekiełka. Nie wiem, o co kaman, bo ja naprawdę byłam wtedy grzeczna.
Małpolud
Im bliżej Piekiełka jesteśmy, tym bardziej mroczna staje się okolica. Skały są wyjątkowo strzeliste, gładkie, tworzą głębokie szczeliny.
Gdy zejdziemy na dół, warto zadrzeć głowę do góry. Kontrast błękitnego nieba, jaki nam się ukaże u góry jest wyjątkowy.
Mroczne ściany Piekiełka
Po zejściu w dół ognie piekielne nas nie trawią. Towarzyszy nam raczej chłód i spora dawka wilgoci. Ściany Piekiełka mają wysokość ok. 18 metrów, a długość tej formacji wynosi ok. 100 metrów. Kto by pomyślał, że trochę skał i kamieni może robić takie wrażenie.
Ten wielki kamień za mną w tel to Diabelski Stół. Jedzonko musi być mniamuśne. ;) A co do drewnianych, wszechobecnych kładek - radzę grzecznie po nich chodzić, no chyba, że ktoś z Was planuje kąpiele błotne.
Z Piekiełka na górę wychodzimy, jakżeby inaczej, przez Czyściec. Jest to wąski, niski korytarzyk. Warto trzymać dietę, żeby się tam zmieścić bez problemów. Plecak raczej trzeba zdjąć.
Skoro byliśmy w Piekiełku, dotarliśmy do Czyśćca, z którego również wyszliśmy, ścieżka musiała nas w końcu zaprowadzić do Nieba. Musicie przyznać, że po tych ciemnych czeluściach poniższy obrazek to cud, miód, malinka.
Kwoka
Zanim wróciliśmy szlakiem do Karłowa, mijaliśmy na ścieżce jeszcze wiele formacji skalnych. Mogliśmy kluczyć śród nich, wsłuchując się w szelest jesiennych liści. Szczeliniec uraczył nas swoją malowniczością, pozwolił nacieszyć oczy przestrzenią, jaką mogliśmy podziwiać ze szczytu. Jeśli więc tylko macie chęć i możliwość, nie zastanawiajcie się - wybierzcie się tam, bo warto. :)
Nasz start i meta w szczelińcowej wędrówce
Ktoś mnie kiedyś uraczył stwierdzeniem, że jak już chodzić w góry, to koniecznie trzeba na dany szczyt przeznaczyć przynajmniej jeden dzień...
Wszyscy krzyczą, że jesień zbliża się wielkimi krokami. Ja to widzę średnio, bo póki co, to słońce sobie nieźle poczyna w ciągu dnia i tylko poranne mgiełki przywołują na myśl jesienną aurę. Jakby jednak nie było, to na hasło pod tytułem "jesień", bardziej niż zwykle, włącza mi się mechanizm związany ze wspomnieniami wszelakiej maści. Wspomnień pełno, ale jednak te górsko-wycieczkowe zajmują w tej całej zbieraninie najwięcej miejsca.
Dodatkowo za sprawą opowieści znajomej, przypomniała mi się historia, która udowadnia, że pseudoturyści są wszędzie i w każdym miejscu życie innym zatruwać będą.
Wspomniana znajoma wybrała się w ostatnim czasie w okolice Gór Stołowych, bardziej skupiając się wprawdzie na trasach w pobliżu uzdrowisk, co jednak nie uchroniło jej od zderzenia z głupotą tych, którzy ową trasę przemierzyli przed nią.
Na moje pytanie "Jak było?" - odpowiedziała: "Zgubiliśmy się koło Polanicy." Wtedy też przypomniała mi się nasza (moja i małżona) wątpliwie przyjemna przygoda.
Kilka lat temu, w jeden z majowych weekendów, wybraliśmy się do Polanicy Zdrój. Nie mieliśmy oczywiście na celu leżenia w SPA, tudzież innym cudownym przybytku. Jakoś się nie potrafimy do tego przekonać :D Chociaż pewnie czasami taki relaksik po górskich wojażach by się przydał. No, ale ja nie o tym teraz.
W piątek po pracy zapakowaliśmy się w autobus, dojechaliśmy na miejsce, przeszliśmy się po miejscowości i udaliśmy się do miejsca noclegu. Pogoda dodatkowo nie zachęcała do wieczornego spaceru, bo zaczął siąpić deszcz. Jak na złość.
Wstępnie nie zaprzątaliśmy tym sobie naszych rozczochranych, w końcu z cukru nie jesteśmy, a kapoty były w pogotowiu, czyt. w plecakach ;)
Wczesny poranek nie przywitał nas słońcem, tylko aurą, którą już poznaliśmy wieczorem. Ale nic to! Wszamaliśmy porządne śniadanie i wyruszyliśmy na szlak, bo do przejścia było całkiem sporo. Naszym celem było Schronisko Pasterka, w którym mieliśmy zaplanowany kolejny nocleg. PO drodze zamierzaliśmy wejść jeszcze na Szczeliniec Wielki. W końcu wizyta w Górach Stołowych bez wejścia na Szczeliniec się nie liczy ;)
Juz teraz mogę stwierdzić, że tej wizyty nie zaliczyliśmy. No, ale po kolei.
Wyszliśmy z Polanicy Zdrój na szlak niebieski. Szlakiem tym zamierzaliśmy dojść do Skalnych Grzybów i stamtąd udać się dalej szlakiem czerwonym w kierunku Szczelińca.

Niestety musieliśmy zweryfikować nasze plany w momencie, kiedy to znaleźliśmy się ponownie... w Polanicy!
Jakiś pozbawiony mózgu, bo inaczej tego nie napiszę, dowcipniś zadał sobie sporo trudu i zamalował szlak zielony, wychodzący również z Polanicy, który w pewnym momencie powinien przeciąć niebieski (ten którym szliśmy), na niebiesko! Nie zamalował tego na jednym, dwóch, trzech drzewach, słupkach. Nieee, mało mu było! Nie sposób się było zorientować, że coś jest nie tak. Szliśmy tamtędy po raz pierwszy, więc się przyglądaliśmy wszystkiemu dookoła, a mimo to przegraliśmy z czyjąś głupotą ;/ Tym "cudownym" sposobem dwie godziny dreptania w deszczu poszły się je**ć!
Po ponownym dotarciu do Polanicy
Powyższa sytuacja spowodowała, że musieliśmy sobie odpuścić Szczliniec, a wspomniane Skalne Grzyby minęliśmy biegiem, niestety. Dobrze, że nie było wtedy z nami np. znajomych z dziećmi, bo by mogło być jeszcze mniej ciekawie.
A co do samych dowcipnisiów, to nie spotkałam. Mają szczęście, bo w przeciwnym razie chodziliby teraz chyba bez swoich rączek!
Ostatnio zaczęłam się nawet intensywnie zastanawiać, czy istnieje sposób, by jakoś zabezpieczać szlaki przed takimi aktami zniszczenia, powodującymi ogólnopojęte zagubienie wśród zwiedzających. Niestety nic nie wymyśliłam ;(
Wszyscy krzyczą, że jesień zbliża się wielkimi krokami. Ja to widzę średnio, bo póki co, to słońce sobie nieźle poczyna w ciągu dnia i tylk...