Z czym kojarzą Wam się typowe, hotelowe restauracje? Mi - może to głupie - ze swoistą sterylnością, dominacją jasnych powierzchni, najlepiej szybko i łatwo zmywalnych, oraz sztywnością, która potrafi zestresować do tego stopnia, że boisz się podnieść nóż i widelec, bo oczami i uszami wyobraźni widzisz i słyszysz już, jak z nieopowiedzianym trzaskiem upadają na stół, tudzież posadzkę, kierując na Ciebie uwagę wszystkich obecnych, w tym kelnera, dla którego jesteś najbardziej interesującym obiektem do obserwacji. W takich warunkach jedzenie, próbowanie nowych dań i smaków byłoby chyba najbardziej stresogennym wydarzeniem w trakcie pobytu w jakimś miejscu, bo próżno tu doszukiwać się rozkoszy płynącej z konsumowania starannie wybranych potraw. Takim przybytkom mówimy zdecydowane - NIE.
Odrzućcie od siebie ten powyższy obrazek, zamknijcie oczy i dajcie się ponieść wyobraźni. Przenieście się na amerykańskie bezdroża, wczujcie się w prawdziwy american style, wrzućcie na luz i poczujcie się, jak rasowy podróżnik sunący swym wehikułem słynną Route 66 i zatrzymujący się w przydrożnych barach, by wygłodniały z lubością zatopić swoje zęby w idealnie wysmażonym steku, tudzież soczystym burgerze.
Skąd tu nagle taka Ameryka - zapytacie. Spieszę z wyjaśnieniami. Otóż, jak wspominałam w poprzednim wpisie dotyczącym ParkHotelu Łysoń, znajdująca się tam restauracja, dzięki swojej wyjątkowości, zasłużyła na osobny post. Kto mnie zna, ten wie, że jestem wprawdzie prosta w obsłudze, ale wrażenie na mnie zrobić ciężko. Tej restauracji się to udało.
Zakochałam się w niej już po przekroczeniu jej progu, kiedy to w piątkowy wieczór, po górskiej wędrówce na Czupel, zgłodnieliśmy i wybraliśmy się sprawdzić serwowane tam papu, a jest w czym wybierać. Kucharz wysoko stawia poprzeczkę - weź tu teraz człowieku gotuj dla męża po powrocie do domu - chyba będę musiała zamawiać żeberka w inwałdzkim Champs.
Restauracja Champs - zakładam, że to skrót od Champions - to miejsce idealne dla amerykanofila i piłkarskiego kibica. Osobiście mogłabym w tym przybytku zamieszkać na czas trwania chociażby Champions League, nie wspominając już o rozgrywkach Bundesligii. :)
Czego więc możecie się tam spodziewać? - Lecimy po kolei:
- Wystrój i klimat iście z amerykańskich barów ze stołami z kraciastymi obrusami i wysokimi siedziskami. Obraz tak dobrze znany z chociażby filmów detektywistycznych. Obejrzyj się przez ramię, czy ktoś Cię przypadkiem nie obserwuje zza gazety. ;)
- Gratka dla sportowych pasjonatów. Zamontowane telewizory pozwolą Ci śledzić sportowe wydarzenia z Polski i świata w czasie śniadania, obiadu, tudzież popołudniowego lub wieczornego posiedzenia przy piwku. Sportowe gadżety na ścianach i w... podłodze dodają smaku temu miejscu.
- W centralnym miejscu restauracji uwagę przykuwa ring. Piliście kiedyś kawę lub drinka na ringu? Nie? Tam będziecie mieli taką okazję.
- Ciekawe i urozmaicone menu, przy czym zaznaczam, że warto zaopatrzyć się w dodatkowy żołądek, bo porcje są przednie. ;) Dla tych wszystkich, którzy się boją nowości - nie bać się - rosołek też serwują. ;)
Najdłuższe żeberka
Champs Burger - mniamuśmy, ale potrzebowałam godziny, by go wszamać :)
Stek Pepe Verde
Indyk z grilla z brokułami i brzoskwinią
- Drink baru chyba nie muszę specjalnie rekomendować. W końcu stanowi idealny składnik lokalu zorientowanego na sport i dobry klimat.
- Przemiła i nienachalna obsługa sprawia, że chcesz tam spędzać czas. Chwile oczekiwania na zamówione dania zostaną skrócone za pomocą czekadełek - z tego miejsca pozdrawiamy panią Ewę.
-----
Podsumowując:
Na plus - oryginalny wystrój, niepowtarzalny klimat, urozmaicone menu, kącik dla dzieci
Na minus - sami musicie je znaleźć, bo mi się nie udało - to chyba dobrze :)
Sugestie - proponuję przygotować fotografie serwowanych potraw, bo przy niektórych duuużych porcjach można się przerazić.
Z czym kojarzą Wam się typowe, hotelowe restauracje? Mi - może to głupie - ze swoistą sterylnością, dominacją jasnych powierzchni, najlepie...