Święta Bożego Narodzenia to fenomen, który od lat nakręca marketingową machinę, a ta rozpędza się już od początku listopada, gdy tylko ze sklepowych półek poznikają znicze, atakując nas zewsząd mikołajami, bombkami, bałwankami oraz reniferami, tudzież inną zwierzyną odpowiednio przybraną w świąteczne dodatki. W samym środku tej przedświątecznej karuzeli zawsze jesteśmy my - jedni bardziej, inni mniej, ale wszyscy. Jedni z ogólnym narzekiem, inni w euforii, żeby nie powiedzieć, że w amoku. Tak to się wszystko zawsze kręci przez prawie dwa miesiące, żeby zniknąć na pstryknięcie palcami w ciągu 3 dni.
Przed samymi świętami, a nawet jeszcze w Wigilię, sklepy i galerie maści wszelkiej zdają się być zbudowane z gumy, bo to co się tam zawsze dzieje (na całe szczęście byłam w takim przybytku w okresie przedświątecznym tylko raz), nie mieści się w głowie. Ludzie mrowie o każdej porze dnia i często nocy, co najmniej, jakby dawali coś za darmo i to w takich ilościach, że wystarczyłoby dla całej rodziny na trzy pokolenia do przodu. - Ja się pytam w takim razie, kiedy te ludziska pracują skoro cały czas urządzają sobie niekończące się tournee po sklepach?!
Jakby nie było i gdziekolwiek by się nie poszło, to już sam tydzień przed świętami to istne apogeum i nie mam teraz na myśli wyłącznie przybytków handlowych. W wielu domach panuje dziki, przedświąteczny amok, który zwykle objawia się turbo-sprzątaniem, co najmniej, jakby się przez cały rok nie sprzątało w ogóle. Jak już wszystkie płyny, szmaty i mopy skończą robotę, przychodzi czas na wypieki i gotowanie potraw mniej lub bardziej tradycyjnych, ale w ilościach takich, że można by wykarmić z pięć kompanii wojska.
Ale jak już się spędzi tego czasu w kuchni mnóstwo i nawącha tych wszystkich pysznych zapachów, to jak tu przejść obojętnie obok piernika, sernika, czy makowca, które wespół z rybką, barszczykiem, pierożkami i uszkami (kocham miłością nieprzerwaną od dziecka) machają do nas zawzięcie i zdają się mówić: "No zjedz, na co czekasz?" Co roku jest tak samo i nic nie zapowiada tego, by miało się to zmienić. Dietetycy, posiadający najpewniej jakąś wiedzę tajemną, ogłosili przed świętami, że statystyczny Polak przytyje 2,5 kg. Z jednej strony zastanawiam się, kto to taki, ten statystyczny Polak, a z drugiej jest mi niesamowicie miło, że nie posiadam w chacie wagi łazienkowej, ani żadnej innej - mogę spać spokojnie. :D
A tym czasem pozostaje mi cieszyć się mocno ze spokojnej atmosfery, jaka nawiedzała nasze chaty, uśmiechu obdarowanych, w szczególności małża oraz tego, że Gwiazdor, Gwiazdka, Aniołek, jak zwał, tak zwał, nie zapomnieli i o mnie - I like it!
3 komentarze
Tak, przedświąteczne szaleństwa z każdym rokiem zaczynają się coraz wcześniej i są coraz bardziej intensywne. Zaczynam na to patrzeć z rosnącym przerażeniem. I z lekkim smutkiem, bo często ten amok sprawia, że gdzieś gubi się atmosferę świąt. Koncentrując się na tym, żeby "wszystkiego było pod dostatkiem" zdarza się, że ktoś zapomni o tym, co jest istotą tych dni: spędzenie ich z rodziną. W spokoju i radości że jest się razem, a nie w stresie że ciasto się przypala, ryba niegotowa a prezenty jeszcze nie pod choinką...
OdpowiedzUsuńNic dodać, nic ująć. Trafiłaś w samo sedno.
UsuńNiestety, święta nas dosłownie atakują i tracą całą magię. Ja w tym roku nawet nie miałam ochoty stawiać w domu choinki, miałam dość świąt zanim się zaczęły.
OdpowiedzUsuń