, , , , ,

KGP - Wielka Sowa 1015 m n.p.m., Góry Sowie - 29.09.2013

5.12.13

Pewnej wrześniowej soboty powiedzieliśmy sobie, że skoro na niedzielę zapowiadają pogodną "w miarę", to nie będziemy siedzieć na tyłkach w domu i ruszymy na szlak, coby się jeszcze nacieszyć pozytywnymi kolorkami i przy okazji zdobyć jakiś szczyt zaliczający się do zdobywanej Korony Gór Polski. Jak postanowiliśmy, tak zrobiliśmy.

Po uprzednim zapakowaniu żarełka i napitku w plecaki, wrzuciliśmy je w nasze turbo-autko i ruszyliśmy w kierunku Świdnicy, następnie Walimia i ostatecznie Sokolca, gdzie pozostawiliśmy nasz wehikuł i już na własnych kopytkach udaliśmy się znakami czerwonymi w górę.
Wejście na Wielką Sowę - najwyższy szczyt Gór Sowich 1015 m n.p.m. - rozpoczęliśmy na Przełęczy Sokolej. Pogoda zapowiadała się zacnie, ale bardzo szybko przyszło nam tę zacność zweryfikować.

 Widok na Przełęczy Sokolej

 Coraz rzadziej spotykany w tej formie szlakowskaz

Bardzo mi się podobają szlakowskazy w takiej formie. Nawiązują do klimatu schroniskowego, ciepła i bajań przy kominku. Jakieś takie skojarzenia mam z nimi, ale w sumie to nie wiem, dlaczego. ;)


Schronisko Orzeł

Po kilku minutach docieramy do Schroniska Orzeł. To pierwsze schronisko na tym szlaku. Po niedługim czasie dalszej wędrówki dotrzemy do kolejnej górskiej chaty - Schroniska Sowa.

Rzeźba przed schroniskiem


Tych mniej zorientowanych informuję, że szlak biegnie na terenie Parku Krajobrazowego. Biorąc to pod uwagę, bardzo dziwił, a może bardziej irytował mnie fakt możliwości podjeżdżania samochodami do schronu Orzeł. Dopóki nie wyszliśmy wyżej, co chwilę słyszeliśmy boksowanie kół i głos silników. Jeśli weźmiemy pod uwagę to, że na rzeczonej Przełęczy Sokolej miejsca do parkowania jest multum, a jej odległość od schroniska jest niewielka, wjeżdżanie autami na górę uważam za nieporozumienie.


Szlak czerwony, którym szliśmy z Przełęczy Sokolej, wiedzie leśną, całkiem wygodną ścieżką, a wszechobecne drzewa zdają się witać każdego z idących turystów, których tego dnia nie było szczególnie wielu na szlaku. Najbardziej stromym odcinkiem tego szlaku jest fragment od Przełęczy Sokolej do Schroniska Orzeł. Nie jest to jednak stromizna, która mogłaby powodować jakieś trudności. Na szlaku tym wielokrotnie spotykałam rodziny z małymi dziećmi, które bardzo dobrze sobie radził z takim spacerem. Mogę więc, z czystym sumieniem, polecić ten szlak każdemu.



Jesienna aura sprzyjała dreptaninie, pozwalając cieszyć oczy kolorami, w jakie ubierały się okoliczne drzewa. Idąc w ciszy, bez tabunów innych osób, pokrzykujących dzieciaków i szczekających psów, można było usłyszeć w oddali odgłosy porykujących jeleni. Szkoda trochę, że żaden nie chciał się pokazać, no ale łanie z nas żadne, więc nie ma się co dziwić. ;)

Jedno z niewielu dwujęzycznych oznaczeń

 Idziemy niespiesznym krokiem, bo nie zwykliśmy uprawiać przejść górskich szlaków na czas, jeśli nie ma takowej potrzeby. Idąc mijamy kamienny obelisk poświęcony Carlowi Wiesenowi.


Ein treuer Freund des Eulengebirges - Wierny przyjaciel Gór Sowich

Carl Wiesen był niemieckim fabrykantem, który był propagatorem i działaczem turystycznym sowiogórskiego regionu. Należał do Walimskiego Towarzystwa Sowiogórskiego i był zaangażowany w budowę pierwszej wieży na szczycie Wielkiej Sowy oraz Schroniska Sowa, na rzecz którego przekazał zakupiony przez siebie grunt.


 Schronisko Sowa 


Radosna twórczość w znakowaniu szlaku. Trzeba było mocno zadzierać głowę do góry, żeby ogarnąć fakt, że znak się tam w ogóle znajduje.


Idziemy dalej, mijając powalone pniaki i... czując napierającą zewsząd wilgoć. Okazało się, że chmury sobie przypomniały o nas i powzięły sobie za honor nas dogonić i spowić szczyt w białym, obrzydliwym mleku. Już kolejny raz! Wyjątkowo pechowy jest dla nas szczyt Wielkiej Sowy pod względem chmur, mgły i ogólnie pojętego, górskiego mleka, które wyłania się zawsze wtedy, gdy nikomu nie jest do szczęścia potrzebne.

Chmurne mleko na szczycie Wielkie Sowy 1015 m n.p.m.

Nie muszę chyba dodawać, że już się nawet na wieżę nie wdrapywaliśmy. Mleko na górze było niemniej białe niż to na dole. Jednym słowem - kiszka!
Wciągamy więc po bułce, dopychamy batonikiem, zapijamy gorącą herbatką i nie zabawiając długo na górze, schodzimy w dół.

Normalna? - Mówią, że to kwestia sporna...

Humory jednak dopisują. W końcu jak się człek dotleni, to się jakoś tak gęba szerzej cieszy, więc jest ogólny miód  orzeszki.
Zejście nie zajmuje nam dużo czasu. Ucinamy sobie chwilową pogawędkę ze spotkanym anglistą mym, licealnym - Pawłem, który akurat dreptał na górę w ramach corocznego Sowogórskiego Rajdu.

Ponieważ wejście na Sowę (a co za tym idzie, zejście również) nie zabiera dużo czasu, po zapakowaniu się w autko nie obraliśmy kursu na Wrocław, tylko udaliśmy się w kierunku Karłowa i Gór Stołowych, coby tego samego dnia wdrapać się na jeszcze jeden szczyt koronny - Szczeliniec Wielki, licząc oczywiście na trochę lepsze niż na Wielkiej Sowie, warunki pogodowo-widokowe.

Sprawdź też:

OSTATNIE

ARCHIWUM