, , , ,

KGP - Wysoka 1050 m n.p.m., Pieniny - 23.08.2013

20.11.13

Opuszczając o poranku schronisko przy Popradzkim Stawie na Słowacji i żegnając się z tatrzańskimi szlakami pewnie na dłuższy czas (do przyszłego lata co najmniej), nie byliśmy w stanie dopuścić do siebie myśli, że ot tak po prostu, z przysłowiowego marszu, mamy się zawinąć na kawałek autostradki i myknąć do domu.  Co to, to nie. Jako, że wcześnie opuściliśmy słowackie schronisko, mieliśmy całkiem sporo czasu, by go jeszcze tego dnia spożytkować na jakimś górskim szlaku.

Ostatnie momenty nad Popradzkim Stawem w Tatrach Słowackich

Wybór padł na graniczące ze Słowacją Pieniny, a decyzja o tym, jaki szczyt będziemy zdobywać, nie nastręczała wątpliwości - Wysoka 1050 m n.p.m. - najwyższy szczyt Małych Pienin, należący również do zdobywanej przez nas Korony Gór Polski.

Przejechaliśmy przez Szczawnicę i mijając okoliczne wsie i miejscowości, dotarliśmy do Jaworek, skąd zielonym szlakiem, wiodącym nas w początkowej fazie przez Wąwóz Homole, rozpoczęliśmy naszą wędrówkę na szczyt.

Okolica okazała się być bardzo malownicza. Ale w sumie, który górski rejon nie jest piękny? Raczej durne pytanie, mimo że mówi się, że głupich pytań nie ma. ;)
Szlak, mimo że przecież tak różniący się od tych tatrzańskich, które jeszcze mieliśmy przed oczami i czuliśmy w nogach, był wyjątkowo urokliwy, wręcz sielski. Wił się w słońcu, pośród rozległych łąk i hal, na których pasły się pokaźne stadka owiec, które z daleka wyglądały jak wielkie pieczarki. :D



Dubantowska Polana


Stadko "pieczarek" na wypasie

Zapach nagrzanej słońcem trawy, ziółek i całej masy innego zielska pełnego pyłków wszelakich nie zyskał sympatii mojego alergicznego nosa i był przeklinany w duchu. Z tego też powodu chyba bardziej kocham góry wyższe, gdzie od pewnej wysokości zielska wszelkiego brak i można w pełni oddychać, nie podpadając własnej kichawie.
Jakby jednak nie było, maszerowaliśmy dzielnie, mijając w niektórych miejscach całkiem spore grupy innych wędrowców.

Według mapy, wejście z Jaworek na szczyt Wysokiej miał nam zająć około godziny i czterdziestu minut. Szliśmy jednak zdecydowanie dłużej, a spowodowane to było różnymi czynnikami. Po pierwsze - pierdyriald fot (w poprzednim wcieleniu, jak nic byłam Japończykiem), po drugie - kończyny dolne już miały na nas lekko wywalone po tatrzańskich przebieżkach, a po trzecie - słońce i otwarta, łąkowa przestrzeń, to nie jest to, co lubię najbardziej - cień był wtedy najbardziej pożądaną przeze mnie rzeczą. Jeśli dodać do tego wątpliwe znakowanie szlaku, to nie ma co się dziwić, że nam dreptanie na szczyt trochę czasu zabrało.


Informacja, która winna się była pojawić spory kawałek wcześniej, żeby się nie zastanawiać, czy to aby na pewno w dobrą stronę

Na samym szczycie nie zabawiliśmy zbyt długo, bo pora sprzyjała napływowi coraz to kolejnych osób, a miejsca tam za wiele nie ma. W końcu to żadna frajda stać na szczycie ramię w ramię z tabunem obcych, w ścisku, niczym sardynki w puszce.


Na widokowym szczycie Wysokiej

Jak tylko się ślepia nacieszyły roztaczającą się panoramą, a foty dokumentujące wejście zostały zrobione, nie pozostawało nic innego, jak obrać kierunek w dół. A samo zejście to najprzyjemniejszych nie należało. Niech mi ktoś wytłumaczy, dlaczego zejścia/podejścia na te wszystkie, jakby nie było, dość małe górki są takie strome i zawsze się zastanawiam, czy to już ten czas, żeby stracić uzębienie, potykając się o korzeń, tudzież zjeżdżając po jakimś śliskim głazie i hamując facjatą na drzewie  - a byłoby tam na czym hamować. Dziwnym trafem, póki co, wracam z tych górskich wojaży w całości. ;)

Widok na Trzy Korony


Schodzimy do szlaku niebieskiego i kierujemy się w stronę Durbaszki, skąd udajemy się w stronę Schroniska pod Durbaszką. Robimy tam krótki postój, w czasie którego wciągamy najlepszy żurek na świecie (pobił ten pięciostawiański z kretesem ;)) i zagryzamy Twix-em - można ruszać dalej.

Chwila odpoczynku "na granicy"






Schronisko pod Durbaszką

Otoczeni zewsząd przez łąkowe i pagórkowate krajobrazy, niespiesznie schodzimy niżej i niżej, by w końcu dotrzeć do asfaltowej drogi, która doprowadzi nas na parking w Jaworkach. Im niżej byliśmy, tym wolniej szliśmy, mimo że zmęczeni, to jednak nie chcieliśmy kończyć urlopu - na to jednak już nic się nie dało zaradzić. Czemu urlop się zawsze tak szybko kończy? - Na to pytanie to chyba nawet najstarsi górale nie znają odpowiedzi.

Sprawdź też:

OSTATNIE

ARCHIWUM