, , , ,

Zimowe wspominki

22.3.12

Wiosna dopiero zaczyna się gościć na dworze, a ja już zatęskniłam za górską zimą. W ogóle stwierdzam, że zima to moja ulubiona pora roku. Wiem, wiem, dla niektórych właśnie wygłosiłam największą herezję na świecie ;)
Jakby nie było przypomniał mi się spontaniczny, jednodniowy wypad w Karkonosze, który miał miejsce 16 grudnia 2006. Wiem, pewnie się dziwicie, co to za prehistoria :D Dla mnie to jednak data szczególna, bo to właśnie wtedy górami zaraziła się kolejna osoba. Osoba, która zawsze jest przy mnie nie tylko w górach :]
I tak wyruszyliśmy wczesnym rankiem, aby około wpół do dziewiątej zawitać w Jeleniej Górze. Stamtąd już tylko 50 minut busikiem do Karpacza i tuptanie.
Gdy jechaliśmy pogoda nie wyglądała zachęcająco, chmury zdawały się pytać: Co wy tu robicie? Tym większa była nasza radość, gdy po wyjściu na szlak niebo zrobiło się błękitne, a wiatr praktycznie ucichł.
Delikatnie ośnieżone skały robiły niesamowite wrażenie wznosząc się dumnie i błyszcząc w promieniach słońca.

Widok z niebieskiego szlaku prowadzącego z Karpacza Górnego




Szliśmy, a ponad nami wznosiły się Srebrne Turniczki

Mały Staw

Spokojnie dotarliśmy do Schroniska Samotnia. Małe złapanie oddechu, naładowanie baterii czekoladą, malinową herbatą i można ruszać dalej w kierunku Strzechy Akademickiej i dalej szlakiem na Równię pod Śnieżką i samą Śnieżkę.
Pogoda cały czas niezmiennie piękna. Aż odnosiło się wrażenie, że to nie grudzień, a może przełom marca/kwietnia.
Śnieżka 1602 m n.p.m.

Mimo, że była sobota, to mijaliśmy mało ludzi. Chyba przestraszyli się grudniowej aury. Mają czego żałować - mówiliśmy do siebie. Śnieżka widziana z Równi prezentowała się dostojnie. Mnie jednak zaczęły niepokoić te wychodzące zewsząd obłoczki.
Jak się później okazało moje obawy były słuszne. Po dotarciu na górę przyszedł czas na odpoczynek. Wszamaliśmy obiadek, posiedzieliśmy i stwierdziliśmy, że można pomału ruszać na dół. W zamyśle mieliśmy zejście szlakiem czerwonym wiodącym koło schroniska "Nad Łomniczką".
Gdy jednak wyszliśmy z "latających spodków" naszym oczom ukazał się (a raczej nic nie było widać) górski, pogodowy armagedon. Chmury wisiały nisko, zrobiło się ciemno i szaro, a wiatr dął z prędkością ok. 130 km/h.
Dobrze, że na zejściu ze Śnieżki są łańcuchy, bo w przeciwnym razie chyba poczułabym się jak ptak - wiatr nauczyłby mnie latać. Zejście do Śląskiego Domu zajęło dwa razy dłużej niż zwykle. Wtedy właśnie stwierdziłam, że schronisko w tym miejscu to idealny patent :) Zatrzymaliśmy się. Trzeba się było rozgrzać, bo wiatr nas lekko przedmuchał, a dłonie, mimo że w ciepłych rękawiczkach i tak zgrabiały od sztywnego trzymania się łańcuchów. Co na rozgrzewkę? - Herbata z rumem. Pierwsza w moim życiu i ostatnia - Obrzydliwość :D
O schodzeniu czerwonym szlakiem nie mogło być mowy, bo przy takiej pogodzie nic byśmy nie widzieli. A ze samo zejście jest kamieniste i tego dnia było dodatkowo oblodzone, tylko szalony osiołek pchałby się tamtędy. Wróciliśmy tak, jak wchodziliśmy. Potem na busa i na pociąg. Wróciliśmy i od tamtej pory zawsze tuptamy razem :)

Sprawdź też:

OSTATNIE

ARCHIWUM