, , , ,

Szwajcarski Piz Munschuns 2657 m n.p.m. i wyścigi z deszczem

12.8.16


W środku nocy obudził nas szum i bębnienie deszczu w okno dachowe. W półśnie wyartykułowałam do siebie: 'No, to by było na tyle, jeśli o sprzyjające warunki pogodowe chodzi', a gdy rano zadzwonił budzik, w pokoju przeważała szarość nawet pomimo odsłoniętych zasłon. Na zewnątrz siąpiło, okolicę pochłonęła listopadowa ponurość, a dolina tonęła w morzu niskich chmur, które zdawały się całować czubki drzew na wysokości naszego balkonu.

Cóż urlopowo-pogodowa równowaga musi być. Na tę okoliczność, zwlekliśmy się na śniadanie później niż zwykle, a najbliższe plany sprowadziły się do aktywności łóżkowo-horyzontalnej, co poskutkowało tym, że po jedzeniu przedłużyliśmy sen o jakieś dwie godziny.
W czasie, gdy śpimy, możecie nadrobić wcześniejszcze relacje, jeśli jeszcze jakimś cudem tego nie zrobiliście.: Rauher Kopf - Flimspitze/Greitspize - Madleinsee - Alpinarium w Galtür
Koło jedenastej, reszta ekipy obudziła nas radosnym okrzykiem: Wstawać śpiochy! Przestało padać, co robimy? No, jak to, co? Wychodzimy! W ciągu jakichś piętnastu minut jesteśmy gotowi do drogi. Pakujemy się w kolejkę  i dawaj na górę, by pobawić się z chmurami w kotka i myszkę. Zmoczy nas tego dnia, czy nie? Oto jest pytanie.

Piz Munschuns
 Nasz cel


W dole szwajcarska miejscowość Samnaun

Mając na uwadze pogodową aurę, jak również mocno zaawansowany czas, nie snujemy żadnych ambitnych planów, ale byłoby miło znowu gdzieś wyleźć. Szwajcarska strona Alp wychodzi nam na przeciw, bo oto tam właśnie znajduje się całkiem przyjemny szczyt - Piz Munschuns 2657 m n.p.m., na który można wczłapać z przełęczy Sattel w około pół godziny. Chyba nie muszę dodawać, że się długo nad tym faktem nie zastanawialiśmy.

Jest szarawo, chmury się przewalają, ale póki co nie pada, więc, uprawiając slalom między ślimakami, drepczemy w górę. Niby pół godziny, a  zdążyliśmy się trochę zasapać. Wyszła z płuc przytyrka z dni poprzednich.
Widoczność nie jest powalająca, ale mimo to można cieszyć oko całkiem sympatycznymi widokami. W dodatku, przy koncercie gwiżdżących świstaków.

Piz Munschuns




Buszujący w trawie

Na górze nie bawimy długo. Szczególnie, że płynące chmury ponownie zaczynają przybierać złowrogą i ciemną barwę, sugerując rychły prysznic. A na ten jakoś tak nie mieliśmy ochoty. Zdecydowanie preferujemy ten cywilizowany w łazience.



Żeby jednak nie było, że tacy z nas pogodowi szczęściarze, to rzęsisty deszcz łapie nas na górnej stacji kolejki. Wygrzebujemy więc z plecaków kurtki i antydeszczowe kapotki. Z naszymi stylówami nie kwalifikujemy się jednak do górskiego tap-madl, a deszcz z wrażenia - bo chmury chyba ze śmiechu poumierały -  po chwili przestaje padać. Tym sposobem już po krótkiej chwili możemy się rozebrać z naszego cud przyodziewku i już na spokojnie, suchą stopą wrócić do Ischgl. Tam wprawdzie do wieczora przelotne opady jeszcze straszyły, ale nam to już  w niczym nie przeszkadzało.

Sprawdź też:

OSTATNIE

ARCHIWUM