,

Reisefieber - Gorączka przedwyjazdowa

17.7.15

Urlop za pasem. Nieważne, czy to wyjazd krótki, długi, bliski, czy daleki. Może być planowany lub spontaniczny, ale zawsze lub prawie zawsze będzie towarzyszyć mu ona - potwora wycieczkowych umysłów - Reisefieber. Gorączka i to bynajmniej nie ta "sobotniej nocy", a przedwyjazdowa.


To ten stan przed podróżą, który powoduje, że niektórzy zostają łazienkowymi królami kibelków, okupującymi z wątpliwym namaszczeniem porcelanowe trony. Towarzyszy im ogólne podenerwowanie, stres i rozdrażnienie, które skutecznie potrafią zabić radość z wyjazdu. Na całe szczęście stan ten jest najczęściej przejściowy, co nie zmienia faktu, że niektórym może dać się we znaki.

A jak to bywa u nas? Pan małżon przechodzi przez to bezobjawowo, albo się nie przyznaje. U mnie natomiast stan gorączkowości przebiega dwuetapowo.

Etap 1 - Stan maksymalnego zajarania

Przeżywam go najmocniej bezpośrednio po podjęciu decyzji, gdzie się wybierzemy i następującej po tym rezerwacji. Choćby do wyjazdu pozostawały jeszcze długie miesiące, ja już mam gotowy plan, którego atrakcjami można by obdzielić ze trzy wycieczki.

Robię się nadaktywna niczym gumisie po spożyciu soku z gumi-jagód. Przeczesuję internety, nurkuję do szuflady z mapami i atakuję półkę z przewodnikami. I gadam (jak normalnie gadam mało), klepię, mielę jęzorem: co, gdzie, za ile, jak długo i co koniecznie musimy zobaczyć, no i gdzie będą fajne miejsca na zdjęcia. Czy muszę wspominać, że mój najcudowniejszy towarzysz życia ma wtedy ochotę zakneblować mnie starą skarpetą? 

Po pewnym czasie przechodzę w stan rzekomego uśpienia. Niby nic nie truję, ale internety (zupełnie mimochodem) są przeze mnie przeczesywane, no i w cudowny sposób kupują się dodatkowe ubezpieczenie, kilka podróżnych gadżetów i nowa mapa. Samo się kupuje, mówię Wam. It's magic!

Po upływie bliżej nieokreślonego czasu ze wspomnianego uśpienia wybudza mnie pan małżon, coby wziąć ze mną czynny udział w organizowaniu wypadu. Mój stan zajarania staje się wtedy bardziej cywilizowany, co oznacza koniec mej gumijagodowej nadaktywności. Plan zostaje zaakceptowany. Pozostaje czekać na wyjazd.

Etap 2 - Stan ewidentnego zakręcenia

Do wyjazdu zostało niewiele czasu. Siedzę, jak na szpilkach i zamiast obiadu konsumuję własne paznokcie, zastanawiając się jednocześnie, w co i jak się spakować, żeby było dobrze i wygodnie. No i żeby czasami czegoś nam nie zabrakło.

W momencie, gdy już torba, tudzież inny plecak są wypchane wyjazdowymi wspaniałościami, po głowie zaczynają galopować myśli w stylu: Czy spakowałam wystarczającą ilość koszulek, majtek, czekolady? Czy aby na pewno mamy naszykowane dokumenty, ładowarki, telefony, aparat (z kartą pamięci)? Będzie ciepło, czy zimno,  a może będzie padać? A tak, szczoteczka do zębów... Choć w sumie i pastą na palcu by się paszczękę opędziło w razie draki. I tak by można w nieskończoność zastanawiać się i sprawdzać.

Gdy część mózgowia odpowiedzialna za logistyczne czynności związane z pakowaniem się uspokoi, do głosu dochodzi ta budząca do życia wyobraźnię. Zapomnij wtedy człowieku o tym, by zasnąć. Wizje uciekającego autobusu, pociągu występowały zawsze zanim przerzuciliśmy się na naszą wehikułową strzałę. Dodatkowo dziwny stres, że zaśpimi, który dokumentnie pozbawia mnie snu. Nie pomaga ani liczenie baranów, ani wstępne planowanie kolejnych wojaży. No takie zboczenie, cóż począć... A gdy jakimś cudem uda mi się zamknąć oczy, dziwnym trafem zaraz dzwoni budzik, którego dźwięk dokumentnie wystrzeliwuje mnie z wyrka. 

I chwała mu za to, bo wtedy stres i zakręcenie w cudowny sposób mnie opuszczają. Już się nie zastanawiam, czy wszystko spakowane. Najwyżej, coś się zaradzi naprędce. Teraz, z czystym sumieniem wracam do pozytywnego stanu zajarania. Najpierw jaram się przemierzaną drogą, a potem miejscem, do którego dotrzemy. Można zaczynać urlop. ;) 
A jak to wygląda u Was? Na spokojnie, czy wręcz przeciwnie?

Zdjęcie pochodzi z pixabay.com, CC0, benfuenfundachtzig

Sprawdź też:

OSTATNIE

ARCHIWUM