, , , ,

Wakacje w Chorwacji cz. 5 - Kredowe krajobrazy: Biokovo & Sv. Jure 1762 m n.p.m.

9.10.14

Muszę się Wam do czegoś przyznać. Warunkiem, jaki musiał zostać spełniony, abym się w ogóle do Chorwacji wybrała, miała być możliwość choć chwilowej "randki" z tamtejszymi górami. Zdjęcia, jakie już zdążyłam sobie obejrzeć, przekopując zawczasu zasoby internetów, wyhodowały u mnie postępujący ślinotok i chuć na te wzniesienia tak wielką, że nie było innej rady, musiałam tam być.

Góry Dynarskie - Masyw Biokovo

Tym sposobem, plan wizyty w masywie Biokovo został umiejscowiony wśród reszty urlopowych aktywności. Kiedy już plażing pomału (a nawet szybciej) wychodził mi bokiem, a pobliski Trogir został przez naszą czwórkę zaliczony z każdej strony, przyszedł czas, by sobie ostatecznie dogodzić. Pogoda zapowiadała się sprzyjająca, więc decyzja - JEDZIEMY - dopełniła planów. 
W tym miejscu dodam od razu, że nie uskutecznialiśmy tuptającej wędrówki, a to za sprawą trzech czynników - Po pierwsze, dla mnie (mimo w sumie przyjemnej temperatury) i tak by było za gorąco, by tak tyrać w pełnym słońcu. Mogłabym się na tę górkę ewentualnie porwać na piechotę, gdybym miała ze sobą prywatny beczkowóz z wodą. :D Po drugie, pan Mąż w dalszym ciągu pozostaje w głębokim i paskudnym związku z kontuzją, która uniemożliwia mu wygodne i bezbolesne kicanie po górach. Po trzecie, towarzysząca nam koleżanka w dwupaku raczej by się nie wybrała, gdybym ją chciała przegonić na piechtę, a koledze nie pozostawało nic innego, jak trzymać ze swoją małżonką. Tym sposobem nasza Fantastyczna Czwórka zapakowała się o w miarę ludzkiej porze w błękitną strzałę, by pognać w kierunku Makarskiej i stamtąd udać się dalej do Parku Narodowego Biokovo [Park Prirode Biokovo].
Na wjeździe do parku płacimy za wstęp/wjazd - 50 HRK od głowy- dostajemy mapkę oraz najlepsze bilety, jakie kiedykolwiek i gdziekolwiek dostaliśmy. To nie był zwykły karteluszek z jakimś obrazkiem lub innym mikro zdjęciem. Bilet w formacie pocztówki, z widokiem i dodatkowo płytką CD, zawierającą całkiem przyjemną ilość zdjęć oraz prezentację na temat regionu. Za takie bilety mogę płacić wszędzie.

Bileter żegna nas słowami Good luck and be careful i tyle nas widzieli. Przed nami ok. 30 km odcinek drogi, która ma nas zaprowadzić na szczyt. Początkowo jedziemy lasem, jest dość szeroko, ale po przejechaniu niewielkiego odcinka, nasze dzielne autko rozpoczyna wspinaczkę. Walczymy z ostrymi i ciasnymi zakrętami, a co jakiś czas uskuteczniamy mijanki z innymi, mniej lub bardziej rozgarniętymi kierowcami lub dzikimi wierzchowcami.

 Jeden się wgramolił na zdjęcie, a było ich chyba sześć. Wylazły na drogę i ani myślały z niej zleźć. :D


Okoliczności przyrody powodują w moim przypadku jazdę na glonojada - dla niewtajemniczonych: paszczęka przy szybie z mniejszym, lub większym ślinotokiem. No co ja się będę rozpisywać - piknie tam!


Wjazd na górę zajmuje nam ok. godziny. Wypełza trochę chmurek, widoczność nie jest rewelacyjna, ale nie ma co narzekać. Dla mnie skałki, na które akurat nie napitala deszczem, zawsze są miodzio.

Na szczycie, po uprzednim galopie do toi-toia, mały maraton z aparatem. Bierzcie więc i oglądajcie z tego wszyscy, albowiem pogoda łaskawa była i zgotowała nam całkiem przyjemne widoki.





 Się pytam, kto mi uciął rękę?!



Tuż pod szczytem znajduje się mały kościółek, a właściwie kapliczka [Crkva sv. Jure], do wnętrza której można zajrzeć przez małe okienko w drzwiach. Nie byłabym sobą, gdybym nie rzuciła tam ślepiem, aparatem w sensie.


 Wnętrze kapliczki

 Lans na Jurku musi być... obowiązkowo

W drodze powrotnej zatrzymujemy się w jednej z kilkunastu zatoczek i chłoniemy ten malowniczy krajobraz. Aż żal by było przejechać tak bez pit stopu.





Na łące zawsze można wspólnie zdobyć jakąś skałkę


Zjazd za autobusem to całkiem dobra opcja. Nikt nam się z dołu nie wpitalał na czoło. Wszyscy grzecznie czekali, jak zobaczyli busozillę, która niechybnie zepchnęłaby ich w przepaść.



Naszą małą, górską wycieczkę kończymy całkiem nisko, bo na plaży w Tučepi. Tam też, w jednej z nabrzeżnych restauracji szamiemy najlepszą pizzę na świecie, a żeby nam się dobrze trawiło dostajemy po kielonku Rakiji. Jeszcze pizzy wódką nie zapijałam. W końcu musiał być ten pierwszy raz. :p

Marina w Tučepi


Najedzeni, wypoczęci, pełni wrażeń z drogi, zbieramy niechętnie szanowne zadki i pomału wracamy na naszą wyspę, którą jeszcze tego dania spenetrowaliśmy od drugiej, całkiem wyludnionej strony.

Sprawdź też:

OSTATNIE

ARCHIWUM