Nauczycielski szlak

14.10.12

Starsi może już o tym nie pamiętają, no chyba, że posiadają pociechy w wieku szkolnym, ale młodzież z pewnością nie pomija tej daty w kalendarzu, jaką jest 14 października czyli, po staremu Dzień Nauczyciela, a po nowemu, Dzień Edukacji Narodowej. Czemu akurat narodowej? Nie mam bladego pojęcia, tym bardziej, że jak widzę poziom intelektualny części rodaków, w ogóle zastanawiam się, czy coś takiego, jak edukacja, ma jeszcze naszym kraju miejsce.

Ale nie o tym chciałam. :) Ma być lekko i przyjemnie do czytania przy jesiennej herbatce wieczorem i w każdej innej porze dnia i nocy.

Dodam tylko, że raz dane mi było uczestniczyć w tymże wydarzeniu, jakim jest wspomniany wyżej dzień, po nauczycielskiej stronie, kiedy to pracowałam w przybytku gimnazjalnym, zastępując koleżankę po fachu, która musiała udać się na długie zwolnienie lekarskie, i nauczając, a przynajmniej starając się nauczać, barbarzyńskiego języka zwanego niemieckim ;) Jeden rok szkolny wystarczył mi, by stwierdzić, że obcowanie z młodzieżą gimnazjalną (chociaż po głębszej analizie stwierdzam, że owa młodzież w porównaniu ze swymi rodzicielami to pikuś) i stadkiem rodziców, to zajęcie dobre dla masochisty, dlatego też z radością podjęłam pracę w miejscu, które z oświatą w żadnym stopniu nie jest związane.

Ostatnio, rozmawiając ze znajomą, której młodsza siostra jeszcze szkolne mury odwiedza, stwierdziłyśmy, że jest tylko garstka nauczycieli, która stara się otworzyć ucznia na otaczający świat, a nie tylko z uporem maniaka robi kartkówki, testy i uskutecznia niespodziewane odpytywania.

Jeśli sięgnę pamięcią, to i u mnie było podobnie. Wychowawcy klas ograniczali się do wycieczek klasowych, które traktowali raczej, jako formę relaksu i odskoczni, bo i tak przez większą część czasu, byliśmy pod opieką przewodników, a panie wychowawczynie z lubością oddawały się... zakupom.
Dziwnym trafem, uczniowie zawsze najlepszy kontakt mieli z językowcami maści wszelakiej i W-Fistami. To właśnie ta grupa nauczycielska powodowała, że młode umysły był chętne do poznania tego, co wykraczało poza program nauczania. W-Fiści organizowali zawody, przygotowując młodzież do uczestniczenia w nich podczas SKSów. Językowcy natomiast, właśnie językowcy, co takiego robili? Ktoś pewnie powie, że zapewne organizowali kółka językowe, na których co zdolniejsi przygotowywali się do konkursów i olimpiad. To też, ale nie tylko. I na tym właśnie "NIE TYLKO" chciałbym się skupić, bo gęba mi się haha już na samą myśl.
Otóż i w szkole podstawowej i w ogólniaku miałam to szczęście trafiać na anglistów, którzy kochali góry i tę miłość starali się zaszczepić młodszym. O ile z angielskim jakoś miłością do siebie nie zapałaliśmy, o tyle te sobotnie wypady w okoliczne górki i lasy spowodowały, że skończywszy szkołę w dalszym ciągu zastanawiam się gdzie pójść, co zobaczyć i ... kogo w to wciągnąć. Na prawdę bardzo się cieszę, że było mi dane trafić akurat do grupy tego nauczyciela. A mowa tu o Pawle Jonowskim, który należy do szacownego grona przewodników sudeckich. W umiejętny więc sposób zaszczepił w nas pasję i radość z górskich wędrówek. Organizował wycieczki tematyczne, na zakończenie i rozpoczęcie sezonu turystycznego. Braliśmy udział w konkursach krajoznawczych (nawet zajęłam kiedyś 3 miejsce) i piosenki turystycznej. Zawsze było pozytywnie i rozwijająco. Życzę sobie, że tacy nauczyciele nie znikną, że będą towarzyszami dla swoich uczniów, że młodzież dzięki nim będzie postrzegała góry, jako miejsce piękne, mistyczne, a nie tylko, jako kupę kamieni. Jakby nie było, to i tak do zobaczenia na szlaku! :)

Sprawdź też:

OSTATNIE

ARCHIWUM